93 lata temu

Co roku w Polsce w dniu 11 listopada obchodzone jest Święto Niepodległości. Po 123 latach ten kraj nad Wisłą znów stał się wolny . Był to proces stopniowy, a powyższa data jest dla tego procesu reprezentacyjna. W tym dniu Rada Regencyjna przekazała władzę pewnemu jegomościowi z obfitym wąsem znanym powszechnie jako Józef Piłsudski. Wydarzenie to było kamieniem milowym w procesie wyzwolenia, dlatego tę datę wybrano na dzień, w którym cieszymy się z tego, że żyjemy w wolnym kraju. Ponieważ niedawno był 11 listopada, przyszło mi do głowy, że można by zastanowić się czy ludzie w Polsce rzeczywiście potrafią korzystać i doceniać te wydarzenia sprzed 93 lat. Czy biało – czerwona flaga jest jakąś wartością, czymś obojętnym czy czymś co można sprytnie wykorzystać do tego, aby osiągnąć swoje cele?
Ciekaw jestem ilu ludzi wie co kryje się za kolorami polskiej flagi. Jeśli przypadkiem znajdujesz się w gronie tych, którzy nie wiedzą (oj, nieładnie!) to już to wyjaśniam. Otóż w sferze wartości duchowych kolor biały oznacza czystość. Kolor czerwony z kolei symbolizuje odwagę i waleczność. To piękne ideały, jednak obserwując rzeczywistość można odnieść wrażenie, że niektórzy Polacy cierpią na patriotyczny daltonizm zachowując się tak jakby wartości jakie prezentuje ich flaga narodowa były zgoła przeciwne. Podam kilka przykładów, które w pierwszej kolejności przychodzą mi do głowy.
Jest w Warszawie ulica Wiejska. Na tej ulicy jest umiejscowiony pewien charakterystyczny, biały, można powiedzieć, że okrągły budynek. Co jakiś czas w największej sali w tym budynku zbiera się kilkaset osób. Chciałoby się powiedzieć, że spotykają się po to, żeby wspólnie ustalić co i jak w Polsce można poprawić, w jaki sposób najlepiej pomóc biednym i bezdomnym, zapewnić nam bezpieczeństwo, poprawić warunki w szpitalach, zadbać o to, żeby nikt w kraju nie był uważany za gorszego i aby życie każdego obywatela było szanowane, by nie brakowało pieniędzy na różne potrzebne rzeczy i tak dalej. Tymczasem zajęciem tych ludzi, swoją mentalnością nieraz przypominających gimnazjalistów, jest (w pierwszej kolejności) dbanie o swój własny interes. Zajmują się też troską o swój wizerunek, kłamaniem, manipulowaniem za pomocą mediów zwykłymi obywatelami oraz kłóceniem się czy krzyż ma być tu czy tam albo kto jest odpowiedzialny za to, że samochód premiera miał niedopompowane jedno kółko. Ich przemowy zajmują minimum pół godziny mimo, że to co mówią normalny człowiek byłby nieraz w stanie wypowiedzieć w jednym zdaniu.
Wielu Polaków choruje na pewną chorobę. Ta choroba nazywa się narzekanie lub malkontenctwo. Jej objawy nie są specjalnie trudne do zidentyfikowania. Osoby cierpiące na tę przypadłość często wypowiadają zdania w stylu: „a bo ja to bym zrobił tak”, „a w Polsce to tak zawsze” , „na Zachodzie to…”. Z kolei gdyby zapytać ich co u nich dobrego, usłyszelibyśmy odpowiedź w stylu „aaa tam…”. Często takie osoby mają w głowie własne plany jak coś poprawić. Są jednak tylko teoretykami i nie zrobią nic by jakąś sytuację zmienić. Choć wokół widzą same wady to palcem nie kiwną by coś ulepszyć. Zależy im aby w Polsce było lepiej ale co z tego jeżeli zatrzymują się tylko na mówieniu? To zastanawiające skąd u niektórych bierze się tak negatywny obraz kraju i brak umiejętności dostrzegania jakichkolwiek pozytywów.
Jest jeszcze jedna grupa ludzi, która przychodzi mi do głowy. Ludzie, którzy krzywo patrzą na drugiego człowieka. Na wiele osób patrzą negatywnie, a gdy jakiś rodak osiągnie sukces, zazdrości mu, krytykuje i wygłasza sądy w duchu powiedzenia „głupi ma zawsze szczęście”. Gdyby przyjąć sposób patrzenia na świat takich osób to: ludzie, którzy na brak pieniędzy nie narzekają to złodzieje, artyści to bumelanci, którym płacą za nadzieranie się do mikrofonu, malowanie bazgrołów lub wypisywanie dyrdymałów, osoby wyróżniające się z otoczenia to dziwacy, sąsiad który zarabia lepiej tak naprawdę nie zasługuje na to, dziewczyna o większej urodzie jest „sztuczna”, a posiadanie samochodu lepszego niż Volkswagen Golf to zbrodnia za którą powinno się pójść na 15 lat do więzienia. Czy o to chodziło walczącym o wolność? Czy raczej o to, żeby w kraju dla którego walczą panowała troska o drugiego człowieka, optymizm i braterstwo?
Na szczęście nie brakuje osób, w których życiu widać wartości reprezentowane przez naszą flagę narodową. Są jeszcze tacy ludzie w tym kraju, którzy myślą co dobrego mogą zrobić dla swojego kraju, dla miejsca w którym żyją. Nie musi to być od razu budowa autostrady, nowej elektrowni czy postawienie metropolii. To może być dbanie o czystość otoczenia i środowiska w którym się mieszka, zrobienie czegoś dla swojej lokalnej społeczności albo dbanie o wspólne lub czyjeś dobro. Bądź porządnym obywatelem. Nie kradnij z pracy długopisów lub papieru, nie wyrzucaj tego papierka na chodnik, nie kradnij muzyki Twojego ulubionego artysty przez ściąganie nielegalnych mp trójek. Zadaj sobie pytanie: co ja mogę zrobić, by tu gdzie żyję było choć trochę lepiej.
Są w Polsce tacy ludzie, którzy dostrzegają możliwości i perspektywy jakie daje im życie w tym kraju, pamiętają o swojej tradycji i kulturze i choć widzą wady, patrzą na teraźniejszość i na przyszłość z optymizmem. Cieszą się oni z tego, że są Polakami, wierzą w siebie. Bynajmniej nie mają poczucia niższości wobec innych narodów. To właśnie tacy ludzie odnoszą sukcesy, są doceniani przez innych i tym co robią przysługują się do poszerzania dobrego imienia naszego kraju zarówno na rodzimym podwórku jak i za granicą. Myślę, że jeśli trochę pogłówkujecie, bez problemu znajdziecie takich Polaków. I jeszcze jedno. Kimś takim możecie zostać także i Wy!
Cieszę się, ze są też jeszcze tacy ludzie, którzy autentycznie potrafią ucieszyć się z sukcesu drugiego człowieka. Nieważne czy ten sukces osiągnął Polak, Amerykanin, Anglik, Murzyn, Chińczyk czy po prostu kolega z pracy. Gdy spotkają kogoś bogatego, dostrzegą, że ten ktoś wcześniej musiał wiele pracować, zobaczą trud włożony w stworzenie dobrej piosenki, napisanie książki czy napędzlowanie obrazu, ujrzą indywidualność drugiego człowieka, ich poczucie wartości nie jest zależne od wielkości domu czy liczby koni mechanicznych pod maską samochodu. Jeśli osiągnąłeś lub osiągnęłaś sukces i spotkasz taką osobę, to z pewnością wyciągnie do Ciebie rękę, pogratuluje, obdarzy uśmiechem za którym naprawdę nic fałszywego się nie kryje. Jeśli masz drogi samochód, nie uzna Cię za szpanera. Co najwyżej zapyta ile ostatnio wyciągnąłeś na autostradzie.
Tacy Polacy istnieją. Oni swoją postawą w życiu starają się wcielić życie te ideały, o których myśleli powstańcy szykując się do walki. Takim Polakiem możesz być także Ty!!
Wczoraj w kościele słyszałem fragment w Ewangelii, który mówi o tym, że Bóg każdemu z Nas nie szczędzi rozmaitych dóbr. Być moze takim dobrem jest wolna Polska. Nie zakopujmy go więc pod ziemię, ale żyjmy tak, by to dobro procentowało.

                                                                                                                14.11.2011

Półmaraton - Poznań 2011

             Było deszczowe, poniedziałkowe przedpołudnie kiedy jechałem tramwajem przez skrzyżowanie ulic Fredry z Alejami Niepodległości. Pomyślałem sobie wtedy, że mniej więcej 24 godziny wcześniej właśnie tędy, biegło niemal 4000 ambitnych osób, które 3 kwietnia 2011 roku chciało pokonać 21 kilometrów i 97 metrów w 4 Poznańskim Półmaratonie. Wśród nich byłem także ja.
            Minął mniej więcej rok od momentu kiedy po raz ostatni brałem udział   w jakichkolwiek zawodach biegackich. Nic zatem dziwnego, że zarówno    w dzień zawodów jak i na kilka dni przed półmaratonem czułem się podekscytowany. Miałem także chęć pobicia swojego zeszłorocznego rekordu. Z tą ambicją rozpocząłem swoje przygotowanie jak tylko pogoda w minimalnym choćby stopniu zaczęła nam oznajmiać, że wiosna zbliża się coraz większymi krokami. Konkretnie oznaczało to około miesiąca przygotowań. Czy to wystarczy aby przebiec owy dystans w satysfakcjonującym mnie czasie? – zastanawiałem się. W ostatnim tygodniu przed zawodami czułem, że forma jest już całkiem niezła. Byłem więc pełen wiary w sukces.
            W końcu nadszedł dzień, który miał zweryfikować moje ambicje. Tradycyjnie my członkowie Klubu Maratończyka spotkaliśmy się nieopodal betonowych stolików znajdujących się niedaleko mety. Nie zabrakło rozmów prowadzonych w przyjaznej atmosferze oraz pamiątkowego zdjęcia. Wartym odnotowanie jest fakt, że chyba po raz pierwszy pojawiły się na nim dziewczyny, startujące w kategorii rolkarzy. Na około 10 – 15 minut przed momentem,       w  którym żona zmarłego wiceprezydenta Macieja Frankiewicza dała sygnał do startu, każdy z nas zajął już miejsce startowe i dogrzewał mięśnie. Rozgrzanie ich nie wymagało dużego wysiłku, ponieważ dzień był bardzo ciepły, a na niebie rzadko można było zauważyć jakiekolwiek chmury. Choć niektórzy narzekali na to, że jest zbyt ciepło, to dla mnie temperatura około 20 stopni powyżej zera była w sam raz.
Dokładnie o godzinie 10 biegacze ruszyli w 21 kilometrową podróż. Z początku trzeba było mieć oczy dookoła głowy, gdyż tłumie nietrudno było o przypadkowe zderzenia. Na trasie nie brakowało punktów żywieniowych z czekoladą oraz woda i napojami energetyzujacymi. Na własny użytek nazwałem te punkty „ pit stopami”. Łącznie pit stopów było cztery, a wiedząc , że odpowiednie nawodnienie jest bardzo ważne, na każdym z nich zwalniałem by prędko, aby nie tracić cennych minut, wlać siebie choćby kilka łyków picia, które było niczym niezbędne mi paliwo mające dodać mocy na dotarcie do mety.
            Początkową fazę biegu zacząłem dość spokojnie, aby nie stracić sił w dalszej części. Tak w niezwykle entuzjastycznej atmosferze rozpocząłem moje zmagania z tym długim                        i wymagającym dystansem. Trasa przez pierwsze kilometry mijała takie miejsca jak centrum handlowe „Malta”, Ostrów Tumski, poznańską operę czy Plac Adama Mickiewicza. Początkowy etap biegu minął dość szybko, a zmęczenie było naprawdę niewielkie. Wyglądało na to, ze strategia nieco oszczędnego tempa w pierwszej fazie okaże się skuteczna. Zmęczenie coraz wyraźniej zaczęło dawać o sobie znać dopiero gdzieś na Dębcu. Zbliżałem się do 12 kilometra     i   jeśli chciałem pobić rekord musiałem zacząć zwiększać tempo. Pojawiły się jednak wątpliwości czy szybszy bieg nie pochłonie tyle siły, że na ostatnich kilometrach stanie się ze mną to samo co z króliczkiem w reklamie Duracela, który nie miał odpowiedniej baterii. Jednak jako że w życiu jak i w maratońskim biegu czasem trzeba podjąć ryzyko aby coś osiągnąć, podkręciłem tempo! Mniej więcej w tym samym momencie nadeszła chwila             w której zauważyłem, że wielu zawodników dopada zmęczenie. Ponieważ miałem siły oszczędzone           w pierwszej połowie dystansu, stopniowo zacząłem wyprzedzać coraz większą ilość osób. To tym bardziej motywowało mnie żeby utrzymywać swoje tempo. Na Ratajach zacząłem czuć, że tracę moc. I choć nadal wyprzedzałem sporą liczbę ludzi, to w momentach gdy trzeba było biec pod niewielkie wzniesienia, musiałem przemieszczać się trochę spokojniej. Największy kryzys miałem około 19 kilometra. Choć czułem się jak koń po westernie, to nie zatrzymywałem się      i   włożyłem naprawdę wiele sił by cały czas utrzymywać przyzwoite tempo. Niemal na sam koniec udało mi się jeszcze wyprzedzić moich dwóch klubowych kolegów, którzy w poprzednich biegach zazwyczaj byli szybsi ode mnie.  Gdy wbiegłem już na teren wokół Malty i zbliżałem się do trybun, zaczęło narastać we mnie uczucie euforii. I choć nogi już wyraźnie wołały, że mają dość, to właśnie to uczucie dodało mi sił by ostatnie 100 – 150 metrów by przebiec je, ku uciesze zgromadzonych przy mecie kibiców którzy dali o tym znać głośnymi okrzykami               i  brawami, tempem  sprinterskim. Spojrzałem na czas. Dwie godziny, pięć minut. Choć był to czas nieco ponad dwóch godzin to byłem bardzo zadowolony, gdyż strategia spokojnego biegu w pierwszej fazie i szybszego w drugiej, zaowocowała pobiciem mojego rekordu  z poprzedniego roku aż o 7 minut.
            Wiele czynników złożyło się na fakt, że bieg  dnia 3.04.2011 zaliczam do naprawdę udanych. Emocje jakie odczuwałem tego dnia jeszcze długo będą mi towarzyszyły.  Był to dzień, który pokazuje, jak ważna, nie tylko w sporcie, jest determinacja, cierpliwość, wiara w siebie oraz odwaga, która pozwala nam podjęcie ryzyka w odpowiednim momencie.