Autopsychologia


   Mam naukową hipotezę. Styl jazdy odzwierciedla osobowość. Oto dowody.
         

             Psychologiczne badania dowodzą, że charakter człowieka można odczytać na podstawie wielu rzeczy. O tym jacy jesteśmy dużo może powiedzieć choćby charakter pisma. Innymi kwestiami, które mogą o nas zaświadczyć są wystrój i porządek jaki wprowadzamy we własnym pokoju, a nawet to czy ikony na pulpicie komputera są ściśnięte w jednym kącie czy raczej równomiernie rozmieszczone na ekranie. Poza tym bystry obserwator może wyczytać z mowy ciała jaki jest stosunek danego człowieka do otoczenia czy osób z którymi rozmawia. Sam nieraz dla frajdy rozwiązywałem psychotesty określające osobowość i muszę przyznać, że prócz tego iż były dobrą zabawą, ich wyniki często były bliskie prawdy. Fakty te zastanowiły mnie i sprawiły, że  sformułowałem hipotezę mówiącą o tym, że charakter człowieka z większym lub mniejszym przybliżeniem można wyczytać także na podstawie stylu prowadzenia samochodu.

                                           Czy styl jazdy może określać osobowość?

            Mam pewnego kolegę. To porządny, ambitny i łatwo nawiązujący kontakt z drugim człowiekiem gość.  Jednocześnie jest też osobą wybuchową, która dość ekspresyjnie reaguje na niekorzystne dla siebie fakty i informacje. Miałem parę razy okazji, aby siedzieć w jego samochodzie na fotelu pasażera w momencie kiedy on prowadził. Jego manewry i zachowania na drodze niejednokrotnie bywają równie nagłe co zmiany jego nastroju w codziennym życiu. Zdarzały się sytuacje w których, na skutek dość niespodziewanego i mocnego wciśnięcia pedału gazu lub hamulca, moja głowa raptownie odchylała się w tył lub zginała w przód. Nierzadko towarzyszy temu spontaniczna zmiana pasa ruchu. Brak cierpliwości, która jest jedną z jego cech jest też dla mnie, jako pasażera, łatwo wyczuwalna obserwując jego reakcje, które objawiają się podczas jazdy miejskimi ulicami.

            Dla przeciwwagi podam też przykład mojego kolegi Michała. Michał mieszka niedaleko Piły, a studiuje w Poznaniu. Jest to ktoś, kto raczej nie ma szans na pobicie Rekordu Guinessa jeśli chodzi o długość czasu przemówienia. To naprawdę spokojny człowiek, a zobaczyć go wściekłego jest mniej więcej tak samo prawdopodobne jak odnalezienie dowodów na istnienie pozaziemskich cywilizacji (choć może gdzieś w kosmosie żyją zielone ludziki). W jego przypadku także miałem kilka okazji aby przyjrzeć się jak jeździ.  Byłem pod wrażeniem. Żadnych szarpnięć podczas zmiany biegów, zero nieprzemyślanych ruchów czy gwałtownych skrętów, a i tempo spokojne choć nie ślamazarne. Wypowiem teraz coś co chyba sugeruje, że nie jestem stuprocentowym Polakiem. Otóż myślę, iż jest całkiem prawdopodobne, że Michał jest lepszym kierowcą ode mnie. Pamiętam jak kiedyś na pustym placu pomiędzy rozstawionymi pachołkami urządziliśmy sobie małe próby sprawnościowe. Muszę przyznać, że poszło mu lepiej niż mnie. Niech zwycięstwo to podkreśli fakt, że próby wykonywaliśmy moim samochodem.

            Są też i inne argumenty potwierdzające moją teorię.  Szwecja, Norwegia, Finlandia – oto kraje, które kojarzą nam się z mroźnymi zimami, bardzo długimi letnimi wieczorami, piękną przyrodą, Marit Bjoergen i Jane Ahonenem. Mieszkańcy tych krajów to  zadowoleni, otwarci na innych, nigdy się nie denerwujący oraz nigdzie nie śpieszący się ludzie. Cechy te idą w parze z tym, że obywatele  krajów Europy Północnej uważani są jednych z najlepszych na świecie kierowców. Przypadek? Według mnie kolejny dowód pokazujący, że styl jazdy wynika z charakteru i usposobienia człowieka. Znam osobę, która jakieś półtora roku temu spędzała wakacje w Norwegii. Kuba, tak ma na imię owa osoba, był pod wrażeniem tego, że o godzinie 22 spokojnie mógł czytać książkę przy dziennym świetle oraz gościnności tubylców. Opowiadał mi także, że Norweg jadąc pustą, gładką i prostą drogą na której ograniczenie wynosi 70 kilometrów na godzinę, dokładnie tyle będzie jechał! Gdyby taki Norweg trafił do Polski byłby pewnie zaskoczony, że z powodu jazdy zgodnej z przepisami zostałby uznany za zawalidrogę, obtrąbiony i co chwila ktoś próbowałby popędzać go mruganiem światłami i tak zwaną jazdą na tylnym zderzaku. Chociaż, jak na Skandynawa przystało, chyba nie wyprowadziłoby go to z równowagi. Nic zatem dziwnego, że dzięki chłodnej psychice tamtejszych kierowców, w krajach Północy, statystyki wypadków są najniższe w Europie. To wzór, do którego w Polsce powinniśmy starać się dążyć nie zrzucając winy za dużą ilość wypadków na stan dróg.

               Mieszkańcy północnej Europy mają piękne trasy oraz wysoką kulturę jazdy.

            Przenieśmy się teraz na południowy koniec Europy. W krajach z których wywodzi się Mitologia czy spaghetti, temperament ludzi jest bardzo żywiołowy. Coś na wzór kolegi o którym pisałem na samym początku. Wydaje się zatem, że styl jazdy Włochów, Hiszpanów czy Greków będzie tak ekspresyjny jak ich osobowość. I właśnie tak jest. Oczywiście można powiedzieć wiele dobrego o tych krajach i ich mieszkańcach. Mają ciekawą kulturę, produkują znakomite wina i urządzają huczne fiesty.  Jednak aby znaleźć tam dobrego kierowcę potrzebny byłby czas wyrażony w latach świetlnych . Po czym okazałoby się, że to i tak ktoś pochodzący spoza krajów Południa. Polscy turyści wybierający się do któregoś z tych krajów często wracają zachwyceni wyluzowanym stylem życia tamtejszego społeczeństwa. Wyluzowane jest jednak także ich podejście do przepisów ruchu drogowego. We Włoszech przykładowo, autostrady to tak naprawdę jeden wielki tor wyścigowy. Przejazd zaś przez duże miasto oznacza nieustanne podjeżdżanie, zajeżdżanie, wciskanie, trąbienie i    gestykulowanie. Dla nich to chleb powszedni do którego na przestrzeni lat zdążyli się przyzwyczaić. Dla mnie byłyby to nerwy, a przede wszystkim obawa o stłuczkę czy zarysowanie auta o co w takich warunkach dla kogoś nie pochodzącego z tamtych rejonów byłoby nietrudno. 

                   Jazda przez włoskie miasta to ryzyko zachorowania na wściekliznę.


            Zdarza się, że ludzie którzy czują się niedowartościowani próbują swoją niską samoocenę zrekompensować nadmierną chęcią zaimponowania innym. Być może taką nieświadomą chęcią imponowania jest pokazanie  jakimi to świetnymi kierowcami jesteśmy. A to często objawia się szybkim ruszaniem na zielonym, jazdą z dużą prędkością czy niepohamowana chęć bycia pierwszym na światłach przy następnym skrzyżowaniu. Obserwując innych dochodzę do wniosku, że chyba coś w tym jest.

            Jak określiłbym siebie na tle mojej teorii? Cóż powiedzieć, jeżdżę swoim tempem nie przejmując się tym, że widzę w lusterku wstecznym wkurzoną minę gościa, który mruga na mnie światłami. Tak samo jak nie denerwuje mnie to, że czasami muszę zwolnić bo ktoś przede mną bardzo delikatnie wdusza pedał gazu. Nigdy nie trąbię na kogoś kto przez 0,000001 sekundy zagapił się na zielonym świetle, zazwyczaj przepuszczam pieszych i staram się by moja jazda była przyjemna oraz oszczędna dla samochodu. Zarówno jeśli chodzi o prowadzenie auta jak i osobowość, zdecydowanie bliżej mi do obywateli krajów Północy. Pokaż mi jak jeździsz, a powiem Ci jakim jesteś człowiekiem – może nie brzmi to zbyt poważnie i naukowo. Myślę jednak, że jest w tym sporo prawdy.

                                                                                                                        30.12.2013
           

Technika wczoraj i dziś


Mawia się, że każdy kij ma dwa końce. Jeden całkiem ciekawy i ładny, a drugi, jakby to powiedzieć... Drugi jest mniej ciekawy.  O tym właśnie będzie ten felieton.

        Od XIX wieku kiedy wynaleziono maszynę parową rozwój techniki przyspieszył niczym koń, który wystraszył się wybuchu małej petardy rzuconej mu pod nogi przez niegrzecznego dzieciaka. Świat uczynił spore postępy od lat gdy przez rozległe prerie i pomiędzy pustynnymi skałami Dzikiego Zachodu kursowały buchające parą lokomotywy, wielką popularnością cieszyły się telegrafy obsługiwane przez dżentelmenów wystukujących alfabetem Morse’a wiadomość, w domach pojawiła się energia elektryczna, a w amerykańskich zakładach rozpoczynano produkcję Forda T. Dzisiaj pociągi rozwijają prędkość 200, a nawet więcej kilometrów na godzinę (ale nie w moim kraju), telefony prócz tego, że są telefonami pełnią funkcję nawigacji GPS, łączą się z internetem i robią nie najgorsze zdjęcia, prąd można pozyskiwać dzięki energii słonecznej lub stałym wiatrom, a wśród samochodów pojawiają się takie, które zaparkują i wyhamują bez trzymania rąk na kierownicy czy nogi na hamulcu. Tylko, że póki co często osiągają wartość niewielkiego mieszkania w centrum dużego miasta.

            Wszyscy się chyba zgodzimy, że rozwój przyniósł społeczeństwom wielu krajów dużo dobrego. W dawniejszych wiekach często wystarczyło zachorować na ostrzejszą odmianę grypy aby mieć znakomity pretekst do odbycia ostatniej spowiedzi i rozpoczęcia pisania testamentu. Dziś grypa oznacza z reguły tydzień, góra dwa tygodnie spędzone w domu pośród stosu leków i osmarkanych chusteczek do nosa. Mało tego, możliwe jest dzisiaj spokojne życie ze sztucznym sercem czy nerką.  Może takie  serce nie pozwoli na przebiegnięcie mety maratonu,  ale z pewnością może oddalić o bardzo długi dystans metę ziemskiego życia. Co więcej, myślę że jest kwestią kilkudziesięciu lat kiedy powstaną protezy rąk i nóg, które będą miały możliwość poruszania się i zginania. Proteza pozbawionego nóg biegacza Oscara Pistoriusa będzie uznawana za przedmiot pochodzący z odległej prehistorii.

Mamy sezon zimowy i sporo osób myśli o wybraniu się na śnieżne stoki w celu oddania się narciarskiemu szaleństwu. Niejednokrotnie są to wyprawy za granicę. Póki co ludzie nie wynaleźli jeszcze maszyny do teleportacji więc taka droga oznacza wielokilometrową podróż. W dawnych czasach wiązałoby się to z przynajmniej kilkoma dniami, które trzeba byłoby poświęcić na dotarcie do krainy alpejskich szczytów. Czekała by nas długa podróż konno, dyliżansem lub pociągiem.  Oznaczało by to, że połowę czasu naszego cennego urlopu spędzilibyśmy w jakimś niespiesznie poruszającym się środku lokomocji. W XXI wieku kwestia ta wygląda zupełnie inaczej. Na początku trzeba włączyć komputer. Ewentualnie wcześniej należy zgonić młodsze rodzeństwo (lub dzieci jeśli Czytelniku jesteś rodzicem), które upiera się, że koniecznie teraz musi dokończyć jakiś ważny etap gry komputerowej. Gdy się to uda, to po kilku minutach możemy rozpocząć przeglądanie ofert noclegowych, zarezerwowanie terminu i zamówienie drogą internetową biletów na samolot, tudzież inne środki komunikacji.  Można też obejrzeć zdjęcia oraz widok z lotu ptaka wypatrzonego przez nas miejsca gdzie będziemy chcieli wypocząć. Jeśli zdecydujemy się na podróż samochodem od razu można wyznaczyć najbardziej opłacalną trasę przejazdu.  Podróż zajęłaby jeden dzień. Ewentualnie dwa gdybyśmy jadąc samochodem chcieli uniknąć kilkunastu godzin za kółkiem.

         Rozwój techniki przyniósł ludziom wiele pozytywnych zmian

            Nie jestem jednak kimś, kto zachłysnął się możliwościami najnowszych technologii,  wychwalającym je jakbym był dziennikarzem, którego praca polega na takim pisaniu artykułów, aby w jak najkorzystniejszym świetle przedstawiać działania swoich zleceniodawców. Doceniam rolę technologii, ale mam do tego zdrowy dystans. Niech świadczy o tym chociażby fakt, że kiedy niedawno zadzwonili do mnie do domu z propozycją oferty z szybszym internetem to przyznam, że nie za bardzo zależało mi na nowych możliwościach jakie próbował zareklamować telemarketer. Tak samo jak nie odczuwam potrzeby posiadania telefonu z dotykowym ekranem w którego funkcjach pogubiłbym się pewnie jak w labiryncie Minotaura, ani też zmiany mojego nieco już wiekowego komputera na jakiś najnowszy model z procesorem Intel Super Turbo Szybki Jak Jasny Gwint.

Otóż z rozwojem technologii wiążą się pewne zagrożenia. Pierwsze z nich to uzależnienie społeczeństw od techniki. Zjawisko to dotyczy wielu krajów na świecie, szczególnie tych zaliczanych do kultury Zachodu. Wystarczy pozbawić około 80% nastolatków albo osób znajdujących się w przedziale wiekowym 20 – 30 lat dostępu do internetu  albo możliwości korzystania z telefonu komórkowego, aby całe dnie przesiedziały w swoim pokoju patrząc nieobecnym wzrokiem w jeden punkt na przeciwległej ścianie i wywołać u nich poczucie utraty istotnego elementu ich człowieczeństwa. Ale jest to tylko coś co zwraca uwagę na większy problem. Załóżmy bowiem, że padły by systemy energetyczne i komputerowe.  Fabryki musiałyby zatrzymać produkcje, a miasta pogrążyłyby się w ciemności i chaosie. Coś takiego wystarczyłoby, aby ludzie żyjący w społecznościach w których wiele aspektów zależy od funkcjonowanie rozmaitych sieci, połączeń, technik i elektroniki, stali się jak bezbronne niemowlaki. Człowiek, jeśli zanadto zaufa nauce i technice wkracza na cienki lód i zwyczajnie może wpakować się w niemałe kłopoty.

            Coraz więcej ludzi dostrzega, że dzięki technologiom rządy państw, organizacje i firmy mają niespotykaną wcześniej możliwość szpiegowania. Komunikujemy się poprzez internet, korzystamy z kart bankowych, płacimy za produkty nie wychodząc z własnego domu.  To wszystko jest dużym udogodnieniem. Z drugiej strony na tej podstawie można łatwo sprawdzić co kupiliśmy, czym się interesujemy albo z kim spędzamy czas. Brzmi to trochę jak wprowadzenie do kolejnej części przygód byłego agenta CIA Jasona Bourne’a, ale wcale nie jest to fikcją. Raczej nic nie da się z tym zrobić, przynajmniej natychmiast. Pozostaje wcielić w życie znaną, ale chyba przez niewielu stosowaną zasadę, aby uważać na to co piszemy i publikujemy. Bo wyobraźmy sobie kogoś kto odnosi sukcesy, zarządza korporacjami, startuje na prezydenta lub jest często widywany na ekranach telewizorów i w czasopismach. Co w sytuacji gdy pewnego dnia do ich domu zapukają panowie w garniturach, białych koszulach i ciemnych okularach zapytawszy: „Przepraszam, a co pani/pan robił ładnych parę lat temu ze swoimi znajomymi na studiach?”

                                          Jeśli człowiek zbytnio zawierzy technologii, 
                                może gdzieś zagubić samego siebie i ściągnąć kłopoty


            Innym problemem może być stopniowy zanik umiejętności komunikowania się z ludźmi. Nieraz obserwuję ile czasu ludzie są w stanie spędzić przed ekranem komputera, a coraz częściej laptopa śledząc i komentując wydarzenia z życia ich znajomych, prowadzą różne dyskusje czy coś czytając. Moja siostra jechała niedawno pociągiem do Wrocławia. Niemal każdy spędził tę podróż z nosem w ekranie. Jeśli jest w tym zachowany umiar – wszystko w porządku. Gdy jednak zajmuje to zbyt wiele czasu może dojść do sytuacji w której ktoś będący w sieci człowiekiem aktywnym, udzielającym się wszędzie jak prymus na Harvardzie, prowadzącym rozmowę z co najmniej setką osób na raz, w rzeczywistości, gdy przyjdzie mu rozmawiać z kimś twarzą w twarz, będzie czuł się zagubiony, stosował mało rozbudowane wypowiedzi i panicznie bał się kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą.

            Rozwój i nowoczesna technika to w sumie dobra rzecz. Jest to szansa na rozmaite pozytywne zmiany. W tym wszystkim ważne jest jednak to, aby ludzie nie zapomnieli o znaczeniu słowa umiar, oraz o tym, aby nawet do tego co najlepsze i najnowsze mieć odpowiedni dystans.
           
P.S:  Propo najnowszych technik. Przedwczoraj przysłali mi jakiś nowy router. Dzięki niemu internet miał chodzić szybciej. Z ciekawości odłączyłem poprzedni modem i podłączyłem nową czarną skrzynkę z nazwą Znanej Firmy Telekomunikacyjnej, aby to  sprawdzić. Skrzynka się nie włączyła. Postanowiłem wszystko połączyć na stary sposób. No i nic nie działa.


                                                                                                                     
18.12.2013
           

Jeszcze szybciej i jeszcze mocniej


W Stanach Zjednoczonych jak i u naszych zachodnich sąsiadów znajdują się zakłady tuningujące   supersamochody.  Czy jest to bezcelowe działanie, czy godna podziwu praca? Oceńcie sami.
   
         Jestem osobą, która stara się być na bieżąco z tym co dzieje się w świecie motoryzacji z najwyższej półki. Czytam o najnowszych modelach starając się zapamiętać ich najważniejsze dane techniczne, oglądam też licznie udostępniane w internecie kilkunasto i kilkudziesięcio minutowe programy w których samochody poddawane są rozmaitym testom. Spędzane w ten sposób chwile nigdy mi się nie dłużą. Tym co jednak ostatnio przykuło moją uwagę nie są ani podsumowania zakończonego niedawno sezonu Formuły 1, ani nowe projekty i koncepty na miarę drugiej dekady XXI wieku tworzone przez ambitnych i podążających za trendami projektantów. Co zatem mnie zainteresowało? Jest to tuning.

            Żeby było jasne. Nie chodzi mi o rozmaite „aranżacje” Volkswagena Golfa, Audi A3 albo Hondy Civic polegającym na dodaniu spoilerów, obniżeniu zawieszenia czy założeniu chromowanych felg. Nie będzie  także mowy o amerykańskim tuningu znanego najlepiej z takich filmów jak „Szybcy i Wściekli” lub kolejnych odsłon gry „Need for Speed”.  Są tacy, którzy usłyszawszy słowo „tuning” kręcą nosem uważając to za fanaberię i oszpecanie wozu. Trzeba przyznać, że wykonany bez przemyślenia rzeczywiście potrafi sprawić, że na widok takiego auta piesi odwracają głowy w drugą stronę. Muszę jednak stwierdzić, że przeprowadzone z głową i w poczuciu estetyki zabiegi stylistyczne mogą sprawić, że przeciętne auto nabiera świeżości i atrakcyjnego wyglądu.

Tym o czym chciałbym opowiedzieć jest tuning takich aut jak Lamborghini Murcielago, Ford GT czy Ferrari 458. Wyobraźcie sobie, że w Waszym garażu stoi świeżo zakupiony egzemplarz Lamborghini Gallardo. W najnowszej wersji z 2012 roku jest w stanie przyspieszyć do setki w 3,7 sekundy, rozwija prędkość 325 km/h, a pod jego, znajdującą się w tylnej części, maską umieszczony jest silnik V10 o mocy 560 koni mechanicznych. Jego lakier błyszczy, na karoserii nie widać jeszcze ani jednej ryski, jedynie opony zdradzają pierwsze ślady zużycia po nocnym kręceniu bączków na jakimś pustym, podmiejskim parkingu. A gdyby tak spróbować jeszcze bardziej podkręcić osiągi?  Nic prostszego. No, może mechanik u którego przychodzi nam dokonywać rutynowych napraw nie ogarnąłby tego zadania, ale dla firmy Heffner Performance to bułka z masłem. Zdawać się może, że dla mechaników pracujących w tym znajdującym się na Florydzie warsztacie, majstrowanie przy najlepszych na świecie sportowych samochodach jest jak zaparzenie herbaty przed porannym śniadaniem. Świadczy o tym fakt, że ze wspomnianego Gallardo wycisnęli aż 1034 KM mocy. Czas na ¼ mili wynosi poniżej 10 sekund. Informacji o maksymalnej prędkości nigdzie nie znalazłem, ale śmiało można przypuszczać, że zdecydowanie wykracza ponad standardowe 325 km/h. Co ciekawe, Heffner Performance zapewnia, że mimo tak monstrualnych osiągów auto pozostaje łatwe w prowadzeniu. Chciałbym się osobiście o tym przekonać…

Zbyt powolne Lamborghini? Heffner Performance rozwiąże ten problem.

Bugatti Veyron –  najszybszy i najmocniejszy samochód drogowy na świecie. Jego rekord prędkości wynoszący 431 km/h został nawet oficjalnie wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Odrzucając jednak ramy produkcji seryjnej, ten hipersamochód nie może już mknąć autostradami ciesząc się pierwszym miejscem. Rok 2012. Był  pogodny, październikowy dzień. Na dystansie jednej mili czyli 1609 metrów specjalnie przygotowany przez Power Performance Racing, Ford GT o mocy 1700 KM rozwinął prędkość 456 kilometrów na godzinę, zostając uznanym najszybszym samochodem dopuszczonym jednocześnie do normalnego ruchu ulicznego. Amerykański sposób na tak niebywałe osiągi jest bardzo prosty. To podwójne turbo. Mechanicy z Power Performance Racing zapowiadają, że nie było to ich ostatnie słowo. Swoją drogą ciekawe co udało by się osiągnąć gdyby komuś przyszło do głowy podrasowanie Bugatti.

                     Ford GT PPR  -  zasmuci właściciela Bugatti Veyrona

W tyle za Amerykanami nie pozostaje Europa. Znanym na Starym Kontynencie przedstawicielem tuningu superaut jest niemieckie Edo Competition. Przeróbki naszych zachodnich sąsiadów nie są może tak ekstremalne jak działania ich kolegów zza Wielkiej Wody, ale i tak robią wrażenie. Niemcy na koncie mają własne wersje takich samochodów jak brytyjski arystokrata Bentley, włoskie bolidy Ferrari i Lamborghini czy choćby ich rodzime Porsche i BMW. Oczywiście muszę tu zaznaczyć, że nie byliby oni sobą gdyby nie dbałość o najdrobniejsze szczegóły maszyn. Tuning Edo Competition prócz poprawy osiągów dba także o polepszenie właściwości aerodynamicznych, a także o niższą masę poprzez zastąpienie niektórych partii nadwozia ich odpowiednikami wykonanymi z karbonu. Lekkim modyfikacją poddawane są także pokładowe systemy multimedialne. Zmiany nie ingerują jednak zanadto w oryginalny wygląd samochodów i z pewnością nie czynią z nich drogowych dziwolągów.  Niemcy wykonują tutaj, podobnie jak i w innych dziedzinach, precyzyjną i solidną robotę.

                          Edo Competition - Niemcy dbają o każdy detal

Zdania na temat tuningu najszybszych na świecie samochodów są podzielone. Jedni uważają to za totalny bezsens pytając jaki jest cel poprawiania czegoś co już od samego początku jest motoryzacyjnym arcydziełem. Tak, jak gdyby ktoś chciał na siłę poprawiać smak chłodnego, czerwonego Martini w letni wieczór po gorącym dniu. Z drugiej jednak strony dzięki temu możemy podziwiać maszyny o rekordowych osiągach i nieprzeciętnym wyglądzie. Delikatne zabiegi stylistyczne czy dodatkowe pakiety aerodynamiczne wcale nie psują wyglądu auta. Wręcz przeciwnie, są w stanie nadać mu jeszcze bardziej unikatowy charakter. Przeróbki wykonane z prawdziwym poczuciem estetyki to niezwykła pasja. By wykonać taką pracę dobrze, niewątpliwie potrzeba odpowiednich umiejętności i mistrzowskiego warsztatu. Powtarzając za jurorami popularnego w telewizji programu „Mam talent” powiem krótko: tuning superaut – jestem na tak!

                                                                                                                      4.12.2013

Po szczeblach doświadczenia

Nie da się ukryć, że przybywa osób chcących podnosić swoje umiejętności jazdy samochodem i przy okazji zaznać sportowych wrażeń. Postanowiłem dociec gdzie można tego dokonać.


            Jest pewne grono pasjonatów motoryzacji, którym nie wystarcza oglądanie programów w stylu TopGear, śledzenie transmisji z wyścigów samochodowych czy oglądanie na YouTube filmików prezentujących różne formy dynamicznej jazdy. Są to często osoby, które niejednokrotnie przemierzały trasy znanych na świecie torów wyścigowych, ale w świecie wirtualnym. W ich życiu nastał jednak taki dzień, w którym uświadomili sobie, że warto samemu spróbować sił w sportowej jeździe i doskonaleniu swoich umiejętności.

            Przyznam, że jedną z takich osób jestem także ja. Aby postawić pierwszy krok ku realizacji swojego ambitnego celu jakim jest sportowa jazda, zapisałem się na organizowany przez Automobilklub Wielkopolski „Rajd Jesienny”. Nie jest to oczywiście impreza na której potrzebne są umiejętności Krzysztofa Hołowczyca i specjalnie przygotowany do jazdy wyczynowej samochód. Jest to rajd turystyczny, który choć zawiera w sobie sportowe próby sprawnościowe, to jednak w dużej mierze opiera się on na jeździe po drogach publicznych i wyszukiwaniu odpowiednich punktów według kilku stron instrukcji i wskazówek wypełnionych zagadkowymi dla mnie i mojego pilota oznaczeniami. Przyznam, że gdyby trasa rajdu przebiegała pozamiejskimi, mało uczęszczanymi drogami zabawa byłaby nawet całkiem fajna. Jednak krążenie ulicami dużego miasta połączone z wyszukiwaniem odpowiedniej trasy i punktów kontrolnych oraz odgadywanie oznaczeń przygotowywanych przez szyfrantów pracujących chyba dla tajnego wywiadu, szybko stało się męczące, zwłaszcza dla osób będących debiutantami. Szybko zrozumiałem, że to nie tędy prowadzi droga ku realizacji swoich motoryzacyjnych ambicji.

            Doświadczenie to chyba nie poszło na marne, ponieważ skłoniło mnie do poszukiwań możliwości mających na celu podnoszenie umiejętności prowadzenia auta i wreszcie zaznania wrażeń sportowej jazdy. Coraz większą popularnością cieszą się organizowane w Poznaniu amatorskie rajdy znane pod nazwą SuperOes. Świadczy o tym fakt, że na te wymagające jedynie ważnego OC, kasku i sprawnego samochodu zawody przyjeżdżają ludzie z całej Polski. Startować można we własnym używanym na co dzień aucie. Mimo to wielu zawodników, choć nie są profesjonalistami, przyjeżdża specjalnie przygotowanymi i przeznaczonymi do tego celu maszynami. Nic dziwnego. Niejednokrotnie zdarzają się tam drobne stłuczki, a czasem poważniejsze uszkodzenia. Dlatego pomimo, że wpisowe to ceny nieco powyżej 100 złotych, przygotowanie może kosztować znacznie więcej. Warto o tym pomyśleć zwłaszcza jeśli po rajdowym weekendzie trzeba będzie dotrzeć do pracy własnym samochodem.

                                                SuperOes to zawody dla amatorów 
                      jednak wielu z nich przyjeżdża specjalnie przygotowanymi autami.

            Coraz większą popularnością cieszy się także Tor Poznań Track Day. Jest to cykl wydarzeń na poznańskim torze wyścigowym, podczas których każdy może spróbować swoich sił w sportowej jeździe. Przeglądając ofertę wyczytać można, że organizator gwarantuje m.in.: profesjonalnych instruktorów, obecność straży pożarnej i pogotowia, serwis oponiarski oraz przewidziany, dla każdego złaknionego nie tylko szybkiej jazdy ale i dobrego jedzenia, obiad. Choć jeszcze mnie tam nie było, nawet w charakterze widza, to oglądając relacje i przeglądając strony internetowe widzę, że impreza stoi na wysokim poziomie. Niestety na równie wysokim poziomie stoją także ceny. Wpisowe wynosi 550 złotych. Do tego wskaźnik paliwa z pewnością bardzo szybko powędruje w dół. Jeśli nie mamy własnego kasku to przyjdzie nam jeszcze dołożyć 30 zł za wypożyczenie. Kolejne 30 zł pofrunie z naszej kieszeni jeśli zdecydujemy się na rozszerzony pakiet serwisowy obejmujący naprawę auta w razie uszkodzenia, korekty ustawienia samochodu oraz 10% rabat na skorzystanie z lawety gdyby nasze auto z wrażenia całkiem odmówiło posłuszeństwa. Ceny wprawdzie astronomiczne nie są, ale nie da się ukryć, że dla przeciętnie zarabiającego człowieka do przystępnych nie należą. W świetle tych faktów nie dziwi to, że łatwiej zobaczyć tam Ferrari 458, Porsche 911, czy Audi R8 niż VW Golfa lub Honde Civic. Szkoda, że przez wysokie koszty mniej zamożni kierowcy nie mają okazji na przeżycie własnych, sportowych emocji.

                                Tor Poznań Track Day to impreza na wysokim poziomie. 
                                           Koszty także osiągają tu wysoki poziom


            Jeszcze inną alternatywę dla chcących podnosić swoje umiejętności za kierownicą są coraz liczniejsze akademie i szkoły bezpiecznej jazdy. Nie są to szkoły jazdy do jakich zapisują się młodzi ludzie chcący zdać egzamin na prawo jazdy i w których to dziesiątki razy słyszą od instruktora jak zgrać gaz ze sprzęgłem oraz setki razy pokonują łuk na pustym placyku. Szkoły doskonalenia jazdy są skierowane do tych, którym zależy aby stawać się coraz lepszymi kierowcami, a także poznać podstawy jazdy wyczynowej. Wystarczy wpisać w Google hasło „doskonalenie jazdy”, a będziemy mieli lekturę na dobre kilkadziesiąt minut. Nauczyć się tam można wielu przydatnych rzeczy jak prawidłowej pozycja za kierownicą, zachowania w sytuacjach ekstremalnych, panowania nad autem w czasie poślizgu i wiele innych. Programy szkoleniowe często są układane z myślą o stopniowym przyswajaniu wiedzy dzięki czemu pokonując kolejne szczeble krok po kroku możemy doskonalić własne umiejętności. Cena pojedynczego kursu wynosi zwykle kilkaset złotych, ale nabyte w tym czasie  umiejętności pomogą nam być lepszymi kierowcami na co dzień.

           Szkoły doskonalenia jazdy pozwalają zwiększyć doświadczenie za kółkiem.
                                 Coraz częściej dostarczają także sportowych wrażeń.

            Oglądając programy motoryzacyjne lub relacje z różnych wyścigów nieraz myślałem o tym, aby także nabyć umiejętności nieprzeciętnej jazdy autem. Nie chce stawać się drugim Schumacherem. Chcę po prostu być dobrym kierowcą i nabyć choćby podstawy wyczynowej jazdy. Rajd turystyczny to nie było to, ale na pewno poszukam innych możliwości. Z kolei bicie rekordów na wirtualnych trasach wyrabia pewien refleks i czas reakcji, ale prawdziwego doświadczenia tam nie zdobędę. 


                       
                                                                                                               6.11.2013

Trenujcie i wierzcie w siebie

Zazwyczaj start w maratonie poprzedzają długie przygotowania. W moim przypadku było nieco inaczej.

 
       14 Poznań Maraton. Kolejna edycja tego jednego z najpopularniejszych w Polsce maratonów już za nami. Do mety dobiegło ponad 5500 osób. Jeśli chodzi o frekwencje to tym razem, przykro mi, Warszawa była w tym roku lepsza. Jednak, jak zapewnia mój wspaniały  kolega Jakub, którego biegowa kariera trwa już 2 lata, były to świetnie zorganizowane zawody. Mimo, że w szkole był zwolniony z WFu, dziś trenuje karate, a w maratonie osiągnął czas na poziomie 3 i pół godziny. Nie będzie zaskoczeniem, że pierwsze miejsce zajął zawodnik, które pochodzi z kraju kojarzącego się z dużymi przestrzeniami, lwami, słoniami i filmami przyrodniczymi.

            W tym roku nie startowałem w poznańskim maratonie więc pisania relacji oczywiście się nie podejmuję. Zwraca jednak uwagę, że w naszym kraju coraz więcej osób interesuje się tym sportem, a przede wszystkim jego uprawianiem. Jeśli tylko zachowujemy w tym wszystkim zdrowy rozsądek i nie kieruje nami chora ambicja, która może okazać się prostą drogą do choroby fizycznej, to należy się z tego tylko cieszyć! Człowiek dla dobrej kondycji fizycznej i psychicznej potrzebuje sportu tak samo jak, no cóż, nie mogę wymyślić żadnego spektakularnego porównania, jak Blechacz fortepianu.

            Nic zatem dziwnego, że pojawiło się wiele, opracowanych przez profesjonalnych sportowców, planów treningowych, które przygotować mają do startu na dystansie 42 kilometrów i 195 metrów. Co zawiera w sobie taki plan? Mylą się ci, którzy sądzą, że wystarczy tylko przebiec dwa, trzy , a czasem cztery razy w tygodniu przez jakieś 50 – 60 minut. Bieganie to oczywiście część najważniejsza, ale istotna jest również rozgrzewka, rozciąganie i schłodzenie, czyli zmniejszenie tempa pod koniec treningu. Przynajmniej jeśli nie chcemy żeby nasze bieganie po parku czy lesie zakończyło się bieganiem po lekarskich gabinetach. Ponadto eksperci powtarzają, aby nie startować w maratonie u początku swojej kariery biegacza. Radzą poczekać ze dwa lata i stopniowo startować zawodach na coraz dłuższych dystansach. Myślę, że są to słuszne, poparte wieloletnim doświadczeniem rady. Jednak ja pięć lat temu postąpiłem zupełnie inaczej.

                 Rok 2008. Tuż przed maratońskim debiutem. Autor - najniższy z drużyny.

            Były to dla mnie jeszcze licealne czasy. W naszej szkole od jakiegoś czasu istniał założony przez nauczyciela wuefu, Borysława Dzieciaszka, Klub Maratończyka. Istnieje on do dziś i skupia on uczniów, nauczycieli i absolwentów V liceum w Poznaniu. Już od września namawiał on do spróbowania sił w poznańskim maratonie za co nagrodą miała być szóstka z wuefu na koniec roku. Kusząca oferta, pomyślałem. Do końca roku sprawdziany z wychowania fizycznego obchodziłyby mnie tyle co koncerny naftowe troska o środowisko. Mimo to dystans ponad 40 kilometrów wydawał mi się nieosiągalną ekspedycją. Wahałem się jakiś czas z decyzją. Może jednak mi się uda? Któregoś dnia wybrałem się na Cytadelę, która jest dużym poznańskim parkiem. Mój cel – zobaczyć jak długo jestem w stanie biec. Wystartowałem oczywiście bez żadnej rozgrzewki czy rozciągania. Po prostu nie wiedziałem, że coś takiego trzeba robić nawet jeśli chce się biegać spokojnym tempem.
Jedno kółko dookoła parku ma jakieś 2 i pół kilometra. Zrobiłem tych kółek cztery lub pięć co zajęło mi godzinę z niewielkim haczykiem. Wtedy stwierdziłem, że czas przerwać bieg. Powodem nie była jednak myśl, że zaraz zasłabnę albo wypluję płuca.  Stwierdziłem tylko, że dalej nie mam już ochoty, choć czułem, że mogłem pokonać dłuższy dystans. To przekonało mnie, że jednak warto spróbować, a jako cel założyłem sobie nie tyle ukończenie biegu, ile przebiegnięcie możliwie długiego dystansu.

Maratońskie plany treningowe mają zazwyczaj dwadzieścia parę tygodni. Mój miał miesiąc. Treningi polegały na przebieganiu 2 – 3 razy w tygodniu około 10 kilometrów. Czułem jak niemal z treningu na trening forma i pewność siebie rosną. Na dzień lub dwa przed imprezą wstąpiła we mnie ambicja, która nakręciła mnie do tego stopnia, że stwierdziłem iż spróbuję pokonać cały dystans. Doświadczeni biegacze z pewnością uznają mnie za szaleńca, ale silna motywacja i wiara w siebie sprawiły, że ciesząc się jak świnia w błocie, po ponad pięciu godzinach, po zaledwie miesiącu treningów i pomimo faktu, że chyba nigdy wcześniej nie przebiegłem za jednym razem więcej niż 5 kilometrów, dotarłem do mety. Udowodniłem, że wiara w siebie i własne możliwości pozwala dokonywać niewiarygodnych osiągnięć. Chyba niewiele osób we mnie wierzyło. Osobami, które w największym stopniu sądziły, że jestem w stanie osiągnąć metę był wspomniany przeze mnie założyciel Klubu Maratończyka i nauczyciel wuefu Borysław Dzieciaszek, oraz ja sam. Zamknąłem też usta wszystkim szkolnym kolegom, którzy uważali mnie za niepozornego słabeusza. Do dziś mam już na koncie trzy maratony i nadal (już jako absolwent) startuję w barwach Klubu.

Nawet jeśli dorównujesz najlepszym, nie lekceważ przygotowania do zawodów.

            Dlaczego w tym roku nie startowałeś? To pytanie często zadają mi znajomi. Zazwyczaj odpowiadam, że to kwestia wysokiego wpisowego, ale to tylko część prawdy.  Maraton w Poznaniu ukończyłem już trzy razy, a szczególne znaczenie miał dla mnie ten sprzed dwóch lat kiedy to pobiłem swój rekord. Mam poczucie, że kolejny start w tym miejscu byłby kopiowaniem czegoś co już osiągnąłem. Tak jakby Marek Kamiński co roku chodził zdobywać Biegun Północny. Albo gdyby Felix Baumgartner bez przerwy chciał skakać z wysokości 40 kilometrów (to taki trochę maraton tyle, że z góry na dół, czyż nie?).  Myślę, że nadszedł czas na nowe wyzwanie i znalezienie kolejnego sportowego celu.

            Choć treningi do mojego maratońskiego debiutu trwały miesiąc i okazało się, że nie zawsze konieczne są wielotygodniowe plany treningowe to sądzę, że nie byłbym w stanie ukończyć zawodów gdyby nie trzy lata treningów lekkoatletycznych oraz trzy lata treningów karate, które bardzo korzystnie wpłynęły na moją kondycję. Bogatszy w pięć lat treningów biegowych, wiem, że przed następnym maratonem trzeba będzie przyłożyć się trochę bardziej. Znam też wagę rozgrzewki i ćwiczeń rozciągających i wiem, że w trosce o własne zdrowie nie wolno ich pomijać. Doświadczenie biegowe, a zwłaszcza mój maratoński debiut,  podpowiadają jednak, że przygotowanie fizyczne to nie wszystko. Tak samo ważne, a być może i ważniejsze są wiara w siebie, pozytywne nastawienie oraz zdrowy rozsądek, który dba o to aby nie szarżować poza granicami swoich możliwości. Pamiętajmy o tym ruszając na biegowe ścieżki i startując w zawodach na 10, 21 czy 42 kilometry.

                                                                                                                          17.10.2013
                                                                                                

Przyszłość zaczyna się dziś


Jaką drogą pójdzie rozwój samochodów z najwyższej półki? Najnowsze modele Porsche, McLarena oraz Ferrari pokazują pewien kierunek


         U początku XXI wieku bez wątpienia mamy do czynienia z dynamicznym rozwojem rozmaitych technologii. Nauka i technika co chwila prezentują nam rozwiązania i pomysły, które jeszcze kilkadziesiąt lat temu mogłyby posłużyć hollywoodzkim reżyserom jako natchnienie do napisania scenariusza filmu science – fiction mającego wielkie szanse na zdobycie międzynarodowego sukcesu. Mało tego, za kilkadziesiąt lat prawdopodobnie pojawią się rzeczy, które w obecnych czasach mogą wyobrazić sobie, uważani przez wielu za szaleńców, wizjonerzy i marzyciele.
            Jeszcze nie tak dawno temu telefony komórkowe miały jedynie możliwość rozmowy, wysyłania esemesów i ewentualnie robienia zdjęć o jakości, która zawodowych fotografów przyprawiłaby o bezsenność. Dziś telefony mają niewielką wagę, dostęp do internetu, możliwość słuchania muzyki, a podczas długiej podróży można je wykorzystać jako nawigację. W medycynie można dziś przeprowadzać skomplikowane przeszczepy, operacje neurochirurgiczne, a ostatnio dowiedziałem się, że naukowcy pracują nad stworzeniem sztucznej skóry. Architekci z kolei są w stanie zaprojektować budynki, w których podczas silnych nawałnic lub trzęsienia ziemi możecie spokojnie pić poranną kawę lub  poprzez swój nowi  iPhone czytać artykuły na Strefie Testów.
            Nowoczesne technologie nie omijają przemysłu motoryzacyjnego. W najnowszych autach mamy systemy automatycznego parkowania, utrzymywania swojego pasa ruchu, montowany jako standardowe wyposażenie GPS, pokładowy internet  i wiele innych. Niestety, na razie za tego typu udogodnienia w aucie zazwyczaj trzeba sporo zapłacić. Przyszłościowe rozwiązania są stosowane także w świecie sportowych samochodów. Można zatem zapytać jak będzie wyglądała przyszłość superaut? W jakim kierunku pójdą marki samochodów znanych z produkcji maszyn rozpędzających się powyżej 300 km/h? By choćby częściowo odpowiedzieć na to pytanie postanowiłem przyjrzeć się trzem najnowszym propozycją od Porsche, McLarena oraz Ferrari, a będą to modele 918 Spyder, P1 oraz LaFerrari.

            Zaczną od Porsche 918. Choć pierwszy prototyp został pokazany światu około 3 lata temu, gotowa wersja produkcyjna zaprezentowana została całkiem niedawno, bo we wrześniu 2013. Nowa propozycja marki ze Stuttgartu swoim wyglądem budzi skojarzenia z produkowaną w latach 2004 – 2006 Carrerą GT. Słusznie, bo 918 to jej bezpośredni następca. Krótko o danych technicznych. Moc silnika o pojemności 4.6 litra to 680 KM, przyspieszenie od 0 do 100 km/h to zaledwie 2,8s. a prędkość maksymalna to ponad 340 km/h. Robi wrażenie, ale nie tylko osiągi sprawiają, że jest to samochód przełomowy. Ten model Porsche prócz, standardowego można by powiedzieć, silnika benzynowego posiada także dwa silniki elektryczne umieszczone jeden przy przedniej, a drugi przy tylnej osi. Energia elektryczna pochodzi z litowo – jonowych baterii. Łączna moc wszystkich trzech silników to 887 koni mechanicznych. Właściciel nowego Porsche może podróżować zarówno w trybie mieszanym jak i wyłącznie elektrycznym. Średnie spalanie to uwaga…jedynie 3,3 litra na 100 kilometrów! Do nietuzinkowych rozwiązań zaliczyć można tarcze hamulcowe ze spieków węglowo – ceramicznych (przyznam, że do tej pory nie wiedziałem o istnieniu takiego materiału) oraz  zbudowany dla niskiej masy z włókien węglowych nakładany dach, który z pewnością przyda się podczas nadchodzących jesiennych dni. Na zakończenie dodam, że wersja ze sportowym pakietem Weissach ustanowiła rekord na słynnym torze Nurburgring.
                              Porsche 918 Spyder - niemiecka dokładność w każdym calu

            Swoją odpowiedź szykują Wyspiarze. McLaren P1 –  choć samochód ten pochodzi z Wielkiej Brytanii to wygląda tak jakby właśnie zjechał z planu filmowego Star Treka. Sercem samochodu jest silnik V8 o mocy 727KM, ale także tutaj mamy do czynienia z dodatkowym silnikiem elektrycznym, który wcale nie jest słabiutkim dodatkiem o czym świadczy moc 176 KM. To większa moc niż wielu spotykanych w codziennym użytku aut, choć gdyby wybrać się na przejażdżkę z wykorzystaniem tylko silnika elektrycznego, skończyłaby się ona już po 20 kilometrach. Przyspieszenie 0 – 100 km/h wynosi około 3s., a prototypowa wersja rozwinęła prędkość 384 km/h. Trzeba przyznać, że jest to wynik godny wielkiego poprzednika jakim z pewnością jest stworzony w latach 90-tych McLaren F1. Nowy McLaren posiada także znany z Formuły 1 system KERS, który pozwala na odzyskiwanie w czasie jazdy energii kinetycznej Konstrukcja nadwozia to w dużej mierze włókna węglowe. Zaprezentowany w tym roku w Genewie, zostanie wyprodukowany w zaledwie 375 egzemplarzach. Szefowie McLarena chcą, aby auto dominowało na każdym torze wyścigowym świata. Czy im się to uda? Na odpowiedź trzeba jeszcze trochę poczekać.

                McLaren - auto pochodzi z Wysp Brytyjskich, a wygląda jak pojazd kosmiczny

            W tym wyścigu za nowoczesną technologią i jak najlepszymi osiągami w tyle nie mogła pozostać firma z Maranello, w której logu widnieje czarny koń.  Ferrari o niezwykle oryginalnej nazwie LaFerrari, bo o tym modelu mowa, również zostało zaprezentowane w Genewie. Konstrukcja tak jak w przypadku Ferrari F50, czy Enzo, wiele czerpie z Formuły 1. Jest to świetnie zaprojektowane auto o smukłej, a jednocześnie agresywnej linii nadwozia.  Bardzo mi się podoba  sylwetka nowego Ferrari, choć gdy patrzę na nie od przodu nie mogę oprzeć się wrażeniu, że jest to wściekły rekin, który odgryzie rękę gdy tylko ktoś zanadto się do niego zbliży. Samochód zbudowany jest z czterech typów kompozytów węglowych, w tym takich, które nigdy przedtem nie były używane w przemyśle samochodowym. Wnętrzności auta to silnik V12 oraz, a jakżeby inaczej, dodatkowy silnik elektryczny. Energia elektryczna magazynowana jest w ważącej 60 kg paczce baterii, które mogą być ładowane np. podczas hamowania. Osiągi to oczywiście światowa czołówka. Od 0 do 100km/h rozpędzimy się w niecałe 3 sekundy, a jeśli nie będziemy odpuszczać pedału gazu i jechać po odpowiednio długiej prostej, przestaniemy przyspieszać przy ponad 350 km/h. Dodam, że w projektowaniu wnętrza oraz dostrajaniu tego modelu pomagali Felipe Massa i Fernando Alonso.

                       LaFerrari - smukłość modelki i agresja wściekłego rekina w jednym


            W ciągu najbliższych kilkunastu lat w świecie sportowych samochodów, a za jakiś czas także i w motoryzacji codziennego użytku nadejdą spore zmiany. Z pewnością zostanie wykorzystanych sporo nowatorskich technologii. Auta będą budowane z wytrzymalszych i jednocześnie lżejszych materiałów. Zabrzmi to nieco zbyt futurystycznie, ale być może kiedyś silniki elektryczne mające obecnie rolę wspomagającą, staną  się głównym źródłem mocy. Także i system odzyskiwania energii w czasie jazdy z jakiś czas przestanie być nowinką. Sportowe samochody przestaną kojarzyć się pochłanianiem ilości paliwa mogących zapełnić co najmniej kilka cystern, będą bardziej ekologiczne, a nad bezpieczeństwem jazdy będzie czuwać coraz lepsza elektronika.  Za to wszystko póki co trzeba jednak będzie sporo zapłacić. Cena Porsche 918 Spyder to w przeliczeniu na złotówki 2,5 miliona PLN, McLarena P1 – ponad 4 miliony. Cena LaFerrari nie jest jeszcze znana, ale zdecydowanie będzie to koszt przynajmniej kilku domów jednorodzinnych. Właśnie te trzy maszyny są tym, czym jest przyszłość supersamochodów.
Tylko trochę szkoda, że mijają czasy takich aut jak Ferrari F50 czy Dodge Viper RT/10, w których nie było tyle technologii i więcej zależało od zdobytego przez kierowcę doświadczenia.

Politycy, związkowcy i pomysł na lepsze jutro

Wielu już myślało i wielu się zastanawia jak poprawić sytuację polskiej gospodarki. Choć nie jestem politykiem, ja też opracowałem pewną strategię.

 
             Mój dziadek każdego dnia wiernie śledzi wszystko co dzieje się w polskiej polityce.  Gdy nadchodzi wieczór i zrobi wszystko, co chciał danego dnia zrobić, siada w pokoju na starym fotelu z wytartą tapicerką i włącza TVP Info. Czasami, gdy jestem u niego w domu, siadam wieczorem w jego pokoju i patrzę przez chwilę na poważne twarze polityków  i rozmaitych ekspertów, którzy próbują przetłumaczyć na ludzki język całą tę zawiłą mowę. Obserwuję jak deklarowane są kolejne obietnice, które pewnie nigdy się nie spełnią, śmieje się z kłótni pomiędzy przedstawicielami różnych partii zaproszonymi do telewizyjnego studia i dostrzegam jak ciężki jest los dziennikarza, który zajmuje się polityką i musi każdego dnia rozmawiać z przedstawicielami rządu, opozycji, koalicji i nie wiadomo czego tam jeszcze. Uczciwie muszę przyznać, że mowa polityków jest dla mnie tak poplątana jak pnący się po ścianach starego budynku bluszcz. Zwykle niewiele z tego rozumiem i nie za bardzo orientuję się w tym jaka jest propozycja aktualnego Rządu na rozwój kraju, a co na ten temat sądzi opozycja i jej Prezes. Ostatnio jednak, gdy telewizor jak to każdego wieczoru, był włączony, dowiedziałem się o warszawskich strajkach zaplanowanych przez związkowców na dzień 14 września.


                Pracownicy tego budynku mają dbać o dobrobyt. Czy tak się jednak dzieje?

            Na organizowany przez Solidarność, OPZZ i Forum Związków Zawodowych protest, przybyło z całej Polski ponad 100 000 ludzi. Chcieli oni wyrazić swoje niezadowolenie m.in. wobec podwyższonego wieku emerytalnego, umowom śmieciowym czy niskim zarobkom. Można by pomyśleć, że to po prostu kolejna manifestacja w kolejnej sprawie. Przyjechali, co chcieli to sobie pokrzyczeli, a potem pojechali do domu. Kolejna grupa niezadowolonych z czegoś osób, lub grupy próbujące wyładować swoją frustrację gdyż ich życie nie wygląda tak jakby sobie marzyli. Z drugiej strony przyznam, że rozumiem tych ludzi. Służba zdrowia kuleje, podatki są coraz wyższe, ceny żywności i innych produktów prują w górę niczym startujące F-16, a urzędnikom odpowiedzialnym za oświatę chyba nie za bardzo zależy, aby w kraju mieszkali zaradni i kreatywni ludzie. Domyślam się też, że niełatwo zadbać o rodzinę gdy zarabia się słynne 1200 na rękę. Słowem, jest przeciw czemu strajkować i uważam, że kiedy w państwie dzieje się coś niedobrego, obywatele mają prawo wyrazić swoje niezadowolenie.

Nie będę tutaj jednak streszczał przebiegu strajku. Nie było mnie tam, nie jestem też członkiem jakiegokolwiek związku zawodowego i w ogóle nie o to mi teraz chodzi. Nie planuję też zostać politykiem i raczej nie nadaje się do tego.  Opracowałem jednak swój, raczej dosyć skromny ale prosty, sposób na to jak poprawić sytuację w kraju. Nie sądzę by pozwolił mi on zdobyć  taką popularność, że mógłbym śmiało startować do wyborów na fotel prezydenta, ale zasady te warto byłoby wcielić w życie. Składa się on tylko z trzech punktów.
Otóż często można usłyszeć, że Polska jest krajem gdzie trudno o uczciwość, do czynienia mamy z różnymi formami złodziejstwa, korupcją, a kto chce rozpocząć jakąś swoją działalność lub rozkręcić biznes musi schować do kieszeni dżentelmeńskie zasady i niejednokrotnie nagiąć przepisy. Niestety często tak się dzieje. Dlatego pierwszym punktem mojego programu jest bycie uczciwym człowiekiem. Nie naciągać nikogo, nawet na najmniejszą kwotę, nie dawać przyzwolenia na przekazywanie pieniędzy w kopercie w zamian za załatwienie jakiejś sprawy, nie migać się od płacenia podatków i nie naginać przepisów prawnych na swoją korzyść. Należy też zostawić za sobą czasy gdy można sobie było zabrać do domu przedmioty i sprzęty, które są wspólną własnością pracowników zakładu pracy.

            Drugi punkt to solidność. Chodzi o to, aby niezależnie od tego kim się jest, robotnikiem lub budowlańcem, inżynierem, lekarzem czy prezesem, jak najlepiej wykonywać swoją pracę. Jeśli każdemu zależałoby, aby solidnie wykonywać to co do niego należy, do historii odeszłyby sytuacje w których nowo wybudowana droga po zimie zyskuje wygląd usłanego kraterami księżycowego podłoża, ściany budynków  pękają po 10 latach, a plany zagospodarowania przestrzennego okazują się chaotycznym szajsem.

   Uczciwość, solidność i uprzejmość. Dzięki nim strajki w Polsce nie byłyby potrzebne

            Ostatni i chyba najważniejszy punkt programu to szacunek i uprzejmość wobec drugiego człowieka.  Nieraz w naszej codzienności spotykamy posępne twarze i widzimy różne przejawy gburowatości, zawiści czy złośliwości. Czy nie byłoby lepiej gdybyśmy idąc ulicami miast widzieli pogodne oblicza i spotykali ludzi, którzy w razie kłopotów chętnie nam pomogą? Albo jak fajnie byłoby gdyby ludzie cieszyli się z naszych sukcesów i nie patrzeli wilkiem gdy kupimy sobie nowy samochód. Poza tym jeśli ludzie kierowaliby się uczciwością i szacunkiem, to moglibyśmy być spokojni o to, że pracodawcy dbaliby o zatrudnionych w swojej firmie, a politycy opracowaliby przepisy, które służyłyby obywatelom państwa, a nie napełnianiu swych portfeli.

            Wielu ludzi myślało już nad tym jak poprawić sytuację w państwie wymyślając nowe przepisy, opracowując reformy czy po prostu starając się przemówić ludziom do rozsądku. Mój sposób jest skromny, ogólny i nie wnika w zakamarki przepisów i ustaw o których nie mam zielonego pojęcia. Nie spodziewam się też, aby po opublikowaniu tego felietonu na ulicach pojawiły się plakaty i transparenty z napisem „Fabiszak na prezydenta”. Jestem jednak pewien, że gdyby wcielić te trzy punkty w życie, protesty i strajki nie byłyby już konieczne.



                                                                                                                      16. 9 .2013

Wyścigowa Niedziela

Promocja sportu w Poznaniu polega głównie na reklamowaniu piłkarskich zespołów i Term Maltańskich.  Co jednak z innymi dyscyplinami, a szczególnie sportem samochodowym?



       Wiele pieniędzy i wysiłków w Poznaniu poświęca się na promocję sportu. Na stronach internetowych, ulicznych plakatach czy w gazetach można zobaczyć zapowiedzi meczów Lecha Poznań i Warty Poznań.  Przeczytać można o ligowych i pucharowych zwycięstwach tych piłkarskich drużyn, zresztą  tak samo często jak o ich porażkach z wydawałoby się nieraz, dużo słabszymi przeciwnikami. Działacze na rozmaite sposoby starają się zachęcić ludzi, aby przyszli i tłumnie zajęli niebieskie krzesełka stadionu przy Bułgarskiej lub chcieli dopingować tę mniej utytułowaną drużynę, która swoją nazwę zawdzięcza przepływającej przez stolicę Wielkopolski rzece. Prócz tych drużyn promowane są także Termy Maltańskie, które miały korzystać z wód geotermalnych co pozostało jednak w sferze marzeń. Wstęp kosztuje kilkanaście złotych, a gdy jeden jedyny raz tam byłem, nie mogłem nawet skorzystać ze sportowego basenu.  Ostatnio do strefy promocji dołączył także triatlon, który miasto także będzie chciało wykorzystać do wypełniania swojego budżetu, co nasuwa się po analizie wysokich cen wpisowego.

W sumie nie było by w tym niczego zdrożnego gdyby nie to, że władze zdają się niemal zupełnie zapominać o innych dyscyplinach. Są przecież starzejące się, ale usytuowane w bardzo ładnym otoczeniu obiekty Olimpii gdzie, oczywiście po odpowiednich przygotowaniach, mogłyby odbywać się krajowe, a nawet międzynarodowe zawody lekkoatletyczne i gdzie nieopodal wytyczony został tor żużlowy. Jest poznańska Arena, która wciąż próżno czeka renowacji, a mająca potencjał dla organizacji światowych zawodów siatkówki i koszykówki. W końcu, na obrzeżach miasta nieopodal lotniczego portu, jest też wyścigowy „Tor Poznań”. Jest to najlepszy tor wyścigowy w Polsce także nadający się do organizacji wysokich rangą zawodów. Byłoby to całkiem realne, gdyby tylko znalazły się środki dzięki którym można by wybudować solidne zaplecze techniczne. Wydaje się, że tego miasto nie przewiduje. Co ciekawe, zdarzało mi się, że kiedy rozmawiałem o tym torze wyścigowym, ludzie byli zaskoczeni faktem, że w Poznaniu znajduje się tego typu obiekt, a dodam, że były to osoby mieszkające w tym mieście.

                         Tor Poznań - najlepszy tego typu obiekt w Polsce

Podczas jednej z sierpniowych niedziel postąpiłem na przekór całej tej kampanii promocyjnej i wybrałem się na wyścigi. Choć poranek był deszczowy, wsiadłem w samochód i wybrałem się na położony na obrzeżach miasta tor. Podróż mimo kiepskiej pogody minęła szybko, jednak gdy byłem już blisko celu, nieco pogubiłem się w plątaninie  podmiejskich uliczek.  Muszę przyznać, że dojazd na tor wyścigowy jest niestety słabo oznakowany. Po paru minutach znalazłem się jednak przed bramą  i po zapłaceniu 10 złotych za możliwość wjazdu samochodem na tereny obiektu, szybko odnalazłem się w znakomitym miejscu do obserwacji wyścigowych zmagań. Miejsce z którego patrzyłem na zawody znajdowało się tuż przy prostej startowej, gdzie rywalizację można było obserwować ze skromnych trybun lub znajdującego się na wysokości kilku metrów tarasu.  Wyścigi odbywały się w kilku różnych klasach. Były to takie kategorie jak Kia Lotos Race, 5 i 6 Runda Samochodowych Mistrzostw Polski, 7 runda cyklu Maluch Trophy oraz dwa wyścigi włoskiej serii Green Hybrid Cup.

Samochody startujące w Kia Lotos Race to niewielkie i raczej słabe jak na wyścigówki auta. Dysponują silnikiem o pojemności 1.2l i mocą 85KM, prędkość maksymalna to 190 km/h, a przyspieszenie do setki zajmuje 9s, co jest zasługą jedynie 840 kilogramów wagi.  Wyścigi potrafią być jednak bardzo emocjonujące, a to ze względu na to, że wszyscy zawodnicy dysponują autami o takich samych osiągach więc tutaj wygrywa po prostu lepszy kierowca. Cena auta? Niewielka, bo około 40 000 złotych. Cykl Samochodowych Mistrzostw Polski to z kolei kilka klas aut dzielonych ze względu na moc silnika. Dlatego możemy obserwować tam rozmaite maszyny zaczynając od zmodyfikowanych wersji Fiatów Seicento, które mam wrażenie można byłoby wyprzedzić nieco mocniejszym drogowym autem, przez wyścigowe wersje Hond CR-Z, VW Golfów, na ekstremalnie zmodyfikowanych, bardzo szybkich i bardzo głośnych BMW E90 kończąc. Małe Fiaty 126p biorące udział w Maluch Trophy tylko wyglądają  niepozornie. Maluchy było słychać już z daleka, a ich przyspieszenie na starcie potrafiłoby zawstydzić niejednego „bohatera” ulicznych wyścigów. Seria Green Hybrid Cup z kolei, to włoska, dosyć nietypowa seria wyścigowa, w której zawodnicy korzystają z Kii Venga wyposażonej w gazowy i elektryczny napęd.

         Choć  Kia to niezbyt mocne auto, wyścigi były bardzo emocjonujące

Choć na Torze Poznań nie panowała atmosfera znana z takich miejsc jak Monza czy LeMans, a tłum kibiców wynosił może około 100 - 150 osób z czego połowę stanowiły rodziny i znajomi zawodników, warto było się tam wybrać.  Padający na początku deszcz i doskwierający w drugiej części dnia upał nie przeszkadzał w podziwianiu mknących ku mecie aut czy wsłuchiwaniu się w dźwięki wydawane przez wyścigówki. Nie na co dzień można z tak bliska obserwować zacięte pojedynki o punkty w czołówce stawki, walkę o przyczepność na mokrej nawierzchni albo przepychanki na ciasnych zakrętach, których efektem nieraz był otarty lakier i sypiące się elementy karoserii. Poza tym rzadko kiedy widzowie mają okazję poczuć się niczym sławne osoby zaproszone przez wyścigowe teamy mogąc swobodnie przechadzając się po padoku i obserwując z odległości kilku metrów przebieg napraw i przygotowań do startu. Ci, którzy chcieli chwilę odpocząć od wyścigowych emocji mogli, w schludnym punkcie kateringowym,  zamówić coś do zjedzenia, napić się lub posmakować złotego trunku.  Jeśli ktoś zastanawiał się jak sprawdziłby się jako kierowca wyścigowy, mógł częściowo się o tym przekonać na jednym z symulatorów jazdy wyścigowym samochodem. Jeśli ktoś uważa, że nie jest to nic trudnego to powiem, że tylko sprawia to wrażenie łatwego zadania. Choć z drugiej strony po kilku okrążeniach na wirtualnej trasie udało mi się poprawić czas o kilkanaście sekund. Jednak większość osób, w tym ja, wolała śledzić zmagania na prawdziwym torze.

       Możliwość obserwacji pracy mechaników z niewielkiej odległości 
                            to duży atut poznańskich zawodów.

Pod koniec zawodów, przechadzając się po padoku i przypatrując się pracy mechaników, miałem okazję chwilę porozmawiać z Alessandrą  Breną. Alessandra jest włoską zawodniczką, która bierze udział w serii Green Hybrid Cup, ma też za sobą starty w wyścigowym Lamborghini Gallardo w europejskich zawodach Lamborghini Blancpain Supertrofeo. Dodam, że ma ona zaledwie 18 lat (ja w tym wieku od poniedziałku do piątku musiałem rano wstawać i jechać na kilka godzin do szkoły, której nie lubiłem i w której niewiele było osób z którymi można było pogadać na ciekawe tematy).  Pogratulowałem jej zajęcia trzeciego miejsca i zamieniłem parę zdań na temat włoskich samochodów sportowych. Zapytałem też co myśli o poznańskim torze. Z tego mini-wywiadu dowiedziałem się m.in., że dysponujemy w Poznaniu obiektem na wysokim poziomie, który dysponuje paroma trudnymi zakrętami.
Niestety prócz zawodników i zapaleńców motoryzacji mało kto dostrzega wspomnianą jakość i potencjał obiektu.

            W Polsce nie ma zbyt wielkiej mody na sport samochodowy.  Zainteresowanie motosportem  zazwyczaj kończy się na występach Roberta Kubicy, Krzysztofa Hołowczyca i ewentualnie Adama Małysza.  Wielu twierdzi, że nie mamy w naszym kraju warunków dla rozwoju sportu samochodowego. Uważam, że to nie do końca prawda. Stwierdzeniu temu przeczy to, co działo się owej niedzieli na obiekcie położonym na obrzeżach wielkopolskiej stolicy. Mamy potencjał i możliwości potrzebne dla organizacji tego typu, a nawet jeszcze większych wydarzeń. Póki co nie mamy tylko ludzi chętnych, aby promować i inwestować w tego typu działalność.




                                                                                                                      27.08.2013