Auta, piesi i rowerzyści


Jeden z niedawnych pomysłów na bezpieczny ruch miejski jest ograniczanie prędkości  i tworzenie dróg rowerowych. Mój pomysł jest znacznie prostszy i tańszy.


         Poznań – stolica Wielkopolski i jedno z największych miast w Polsce.  Nietrudno zauważyć, że chce ono być postrzegane jako nowoczesne, europejskie miasto. Aby ten cel osiągnąć, rozpoczęto tutaj  rozmaite inwestycje.  Przykładowo: zaczęto budowę nowego dworca kolejowego, wyremontowano i wybudowano nowe drogi, zbudowano duży stadion, centra handlowe i cały czas przeprowadza się coś, co specjaliści w białych koszulach i garniturach  określają jako rewitalizacja centrum miasta. To oczywiście dobrze, że miasto chce stawać się coraz bardziej funkcjonalne, przyjazne dla mieszkańców i zadbane.  Inną sprawą jest jednak to, że prace te mogłyby być lepiej zaplanowane i rozłożone w czasie. Sytuacja wygląda bowiem tak , jakby jakiś dziewiętnastolatek przypomniał sobie, że już za kilka dni podejdzie do matury i warto by zacząć się w końcu uczyć. Z kolei pieniądze przeznaczone na budowę centrów handlowych, w których nieprzeliczone ilości dziewczyn spędzają całe soboty w poszukiwaniu nowej kreacji, z pewnością dałoby radę lepiej zainwestować.
            Jedna z ostatnich form jaką władze Poznania wymyśliły, aby zaimponować mieszkańcom oraz przybyszom z innych miejsc, jest stworzenie sieci ścieżek rowerowych oraz wprowadzenie ograniczenia prędkości w centrum do 30 kilometrów na godzinę. Oznacza to, że gdybym się postarał, na krótkim odcinku biegłbym mniej więcej z taką samą prędkością co przejeżdżające obok auta. Nawiasem mówiąc, w dni robocze i tak nieraz ciężko jechać samochodem z prędkością większą niż powyższa. 
Pomysłodawcy, rowerzyści oraz różni wyznawcy alternatywnych stylów życia, a także osoby uważające wszelkie pojazdy, mające dwa lub cztery koła oraz silnik, za przyczynę degradacji środowiska, podniesienia poziomu morza, wojny w Iraku, małej liczebności płetwala błękitnego oraz wszelkiego innego zła na świecie – są oczywiście bardzo zadowoleni, nie przestając wychwalać jakim to dobrodziejstwem dla miasta i dla ludzkości jest miejska sieć dróg rowerowych. Zapewne, jeśli tylko w przyszłości  uda się zrealizować plan kolonizacji Księżyca lub Marsa, to z pewnością znajdą się argumenty uzasadniające wytyczenie ścieżek rowerowych również tam.
                                   Jazda rowerem w słoneczny dzień to prawdziwa frajda

            Pomyśleć możecie, że moje ironizowanie sugeruje brak sympatii dla tych, którzy lubią przemieszczać się rowerami. Tymczasem wcale tak nie jest. Sam lubię w wolny dzień, gdy za oknem świeci słońce, wziąć swój rower i wybrać się na kilkudziesięcio kilometrową przejażdżkę. Jazda na bicyklu to świetna sprawa więc nie mam nic przeciwko temu gdy ktoś woli komunikację miejską albo samochód zastąpić pojazdem, w którym silnik zastąpiono nogami właściciela. Problem  w tym, że mam wątpliwości co do tego czy to w jaki sposób te ścieżki wyznaczono jest rozsądny i do końca przemyślany.
            Wiadomo, że jazda samochodem w centrum dużego miasta nie jest zajęciem odprężającym. Wyobraźcie sobie zatem kierowcę, który wreszcie wydostał się z ulicznego korka w którym tkwił od dwóch dni, przed chwilą testował sprawność swoich hamulców, bo jakiś zamyślony pieszy wszedł mu prosto przed maskę, a jakby tego było mało nagle z naprzeciwka widzi nadjeżdżającego rowerzystę jadącego kontrapasem. Jeśli poznańscy kierowcy w najbliższym czasie będą mieli problemy ze zdrowiem to będą to problemy z systemem nerwowym lub kołatanie serca.
            Albo inna sytuacja. Wychodzicie rano do pracy, idziecie do samochodu, wsiadacie, włączacie auto, rozglądacie się i spokojnie wjeżdżacie na ulicę. W tym samym momencie w Waszym lusterku wstecznym pojawia się cyklista, który nagle musi wyhamować aby nie skończyć jako zawartość bagażnika Waszego samochodu po czym wymachując pięścią i prezentując groźny wyraz twarzy oznajmia, że jest on rowerzystą, więc jest nietykalny i nikt nie ma prawa znaleźć się na obranym przez niego torze jazdy. Gdybyście tylko czubkami palców stopy dotknęli ścieżki rowerowej, osobnik taki najchętniej walnąłby Wam pompkom rowerową. Wina kierującego ktoś powie. Owszem, może i mógłby uważniej się rozejrzeć. Jednak jest to też winą tych, którzy drogę rowerową wyznaczyli pomiędzy miejscami parkingowymi, a częścią ulicy przeznaczoną dla samochodów przez co kierowcy, którzy chcą zaparkować, albo ruszyć na ulicę muszą przeciąć tę część drogi wyznaczoną dla rowerzystów.

                         Drogi rowerowe nie zawsze są wyznaczane w przemyślany sposób

            I jeszcze jedno. Jest pewne znane mi miejsce, gdzie odkąd pamiętam ludzie spokojnie parkowali swoje samochody. Zmieniło się to jednak parę dni temu. Ktoś kto wyznaczał przebieg drogi rowerowej wpadł na pomysł, aby częściowo przebiegała w miejscu gdzie nie tak dawno, nikomu nie przeszkadzając, stały zaparkowane auta. Nie wiem czy sytuacja ta dotyczy jeszcze innych miejsc, ale nie przypominam sobie aby ktoś ogłaszał, że w Poznaniu mamy do czynienia z nadmiarem miejsc parkingowych.
            Nie mam pojęcia czy osoby odpowiedzialne za wytyczanie ścieżek rowerowych w centrum miasta robią to z myślą o cyklistach czy może chcą sprostać kolejnym wymaganiom nałożonym przez Unię, czy też ich motywacją jest  za wszelką cenę i, co trzeba przyznać, w pewnej mierze chaotyczne, upodobnienie Poznania  do miast Europy zachodniej. Uważam jednak, że wytyczanie tych ścieżek w centrum nie jest potrzebne.

Jak to nie? Przecież dzięki temu w ruchu ulicznym panuje większy porządek i jest bezpieczniej – ktoś mógłby od powiedzieć.

Czy ja wiem?  Moja recepta na poprawienie relacji pomiędzy pieszymi, rowerzystami i samochodami  jest prostsza. To po prostu wzajemny szacunek. Niech rowerzyści jeżdżą sobie po chodnikach uważając na tych co idą pieszo i nie udając, że Lance Armstrong to ich tata. Z kolei piesi na zatłoczonych chodnikach niech przesuną się lekko aby ułatwić kolarzowi przejazd i tym samym zrobić dobry uczynek. Kierowcy zaś niech nieco zwolnią wyprzedzając amatorów pedałowania i zdrowego stylu życia, a jeśli mogą to niech zaczekają chwilkę przy przejściu dla pieszych zamiast niemalże przejeżdżać innym po stopach. To wszystko jest prostsze i tańsze niż malowanie pasów czy stawianie nowych znaków drogowych Moim zdaniem ta zasada wystarczyłaby, aby na ulicach i chodnikach miasta wszystkim poruszało się bezpieczniej i przyjemniej.


                                                                                                                       29. 04. 2013

Szlachetne zdrowie


W codziennym życiu sprawność i rozmaite możliwości jakie mamy stają się czymś powszednim.  Tymczasem są one niesamowitym dobrodziejstwem.


Ostatnio widziałem fragment filmu biograficznego, który opowiadał o życiu meksykańskiej malarki Fridy Khalo.  Frida jako nastolatka uczestniczyła w wypadku drogowym, którego skutkiem były liczne obrażenia w tym złamanie kręgosłupa.  Złamania kręgosłupa mają to do siebie, że ich skutki z reguły są dość poważne. Nie inaczej było i w tym przypadku.  Frida przez dłuższy czas nigdzie nie ruszała się bez swojego wózka inwalidzkiego. Scena, która zapadła mi w pamięci to moment, w którym ta młoda dziewczyna dzięki uporowi i pracy nad powrotem do zdrowia o własnych siłach wstaje z wózka i na nowo zaczyna naukę chodzenia.
            Nie piszę jednak o tym dlatego, że chcę wspominać postać tej malarki albo analizować treści płynące z obrazów stworzonych przez meksykańskich artystów. O takich rzeczach lepiej opowie absolwent Akademii Sztuk Pięknych. Chodzi mi o to, że w codziennym życiu rozmaite możliwości stają się dla nas tak powszechne, że trudniej jest nam dostrzec ich wartość. Chociażby takie chodzenie. Niejeden człowiek na wieść, że musi iść gdzieś dalej niż kilometr zacznie ustękiwać i zastanawiać się czy nie uszykować sobie na drogę prowiantu i czegoś do picia. Do sklepu spożywczego, który znajduje się jakieś dwieście metrów od ich domu najchętniej pojechaliby samochodem. Gdyby jednak okazało się, że będą musieli poruszać się na wózku to gwarantuję, że nawet gdyby ten sklep znajdował się w odległości 25 kilometrów, szli by tam w podskokach. Gdyby poprosić ich wtedy czy mogą wyjść po zakupy, to jeszcze przed zakończeniem pytania byliby już na zewnątrz. Podobnie może być z wieloma innymi rzeczami jak chociażby zwyczajna możliwość schylenia się żeby zawiązać buta, popatrzenia na przejeżdżające ulicą samochody i przechodzących ludzi, podanie komuś dłoni czy swobodne korzystanie z różnych zdobyczy techniki.

         Choć sprawność może z czasem spowszednieć, to jest ona niesamowitym darem.


            Do takiej refleksji skłoniło mnie coś, co sam niedawno przeżyłem. Spokojnie, nie uczestniczyłem w żadnym karambolu, nie wypadłem z dziesiątego piętra, nie nadepnąłem na niewybuch z II wojny światowej, nie jestem sparaliżowany po ukąszeniu przez jadowitego węża ani nie doznałem żadnych ciężkich obrażeń wskutek posypania się na mnie cegieł w drewnianym budynku. Po prostu ostatniej niedzieli przebiegłem półmaraton.  Wprawdzie nie pobiłem swojego osobistego rekordu, a zawodnicy z Afryki po raz kolejny odstawili mnie już na samym starcie, to jednak jestem bardzo zadowolony. W czasie zimy swoją sportową działalność ograniczyłem do basenu więc postanowiłem, że tym razem chce cieszyć się uczestnictwem w zawodach, spotkaniem z kolegami i pobiec najlepiej na miarę swoich możliwości nie myśląc o czasie czy rekordzie. Tak też się stało. Jeszcze tego samego dnia, a także następnego, doświadczyłem jednak pewnego ograniczenia w poruszaniu się i wykonywaniu czynności nad którymi zazwyczaj się nie zastanawiam. Zacząłem odczuwać ból przy prawym kolanie, który spowodował, że zacząłem chodzić trochę tak jakby prawa noga była zrobiona z drewna. Brakowało mi tylko papugi na ramieniu i opaski, która zasłaniałaby jedno oko. Do tego zakwasy, które sprawiły, że gdy chciałem podnieść którąś z nóg w górę, na mojej twarzy pojawiał się wyraz intensywnej koncentracji, a siadałem w taki sposób jakbym miał osiemdziesiąt parę lat. Nietrudno się domyśleć, że w związku z tym nie maszerowałem zbyt szybko. Moje tempo można było określić jako spacerowe. Średnia szybkość chodu człowieka to około pięciu kilometrów na godzinę. Mimo, że tempo to wydaje się nieduże, miałem wrażenie, że większości osób jakiś bio-inżynier  zamontował w tylnej części ciała niewielki motorek. Inna sprawa, że normalnie też nie chodzę zbyt szybko. Jednak gdybym w któryś z tych dwóch dni próbował iść takim tempem jak większość ludzi, przypominałoby to próbę jazdy z prędkością 40 km/h na dziecięcej hulajnodze.  Z kolei wejście do góry po schodach było jak wspinaczka na Mount Blanc.  Jeśli akurat miałbym przy sobie czekan i linę to okazałyby się całkiem przydatnym narzędziem.
            W czasie tych dwóch dni zmagania się z tymi chwilowymi ograniczeniami pomyślałem sobie, że należy doceniać zdrowie i wszystkie mechaniczne możliwości jakie mamy. Oczywiście nie porównuje się do ludzi, którzy zmagają się z poważnymi dolegliwościami albo kalectwem. Są przecież tacy, których niedomagania ruchowe są znacznie poważniejsze,  boleśniejsze i zdecydowanie nie kończą się one po dwóch dniach. Zdrowie i sprawność to wielki dar. Może to zabrzmieć śmiesznie, ale takim wielkim darem jest na przykład to, że teraz w każdej chwili mogę wstać z komputerowego fotela, przeciągnąć się, albo chwycić w rękę bezprzewodową myszkę i ją podrzucić…udało się, złapałem. Dlatego cieszę się, że choć nie mam afrykańskiej karnacji, nie mówię w języku Suahili, a na biegach masowych zazwyczaj docieram do mety w drugiej połówce z kilku tysięcy zawodników, mogę brać udział w takich zawodach i czerpać z nich satysfakcję.
                            Zdrowie i sprawność - trzeba się nimi cieszyć każdego dnia

          Warto cieszyć się zdrowiem i dbać o nie, tak samo jak warto pamiętać o takich, którym  to zdrowie nie dopisuje.  Na przykład wspierając finansowo lub aktywnie się włączając w  akcje charytatywne, dbając na miarę możliwości o udogodnienia dla osób niepełnosprawnych, nie przesuwając tych niepełnosprawnych gdzieś w stronę obrzeży życia społecznego lub zwyczajnie pomagając im w jakiejś codziennej czynności gdy widzimy, że ktoś taki obok nas tej pomocy potrzebuje.                           
Jan Kochanowski pisał: Szlachetne zdrowie, Nikt się nie dowie, Jako smakujesz, Aż się zepsujesz” - sugerując, że człowiek zaczyna cenić zdrowie dopiero gdy je utraci. Ja jednak myślę, że zdrowie trzeba doceniać i cieszyć się nim nie wtedy kiedy przyjdą jakieś dolegliwości, ale każdego dnia. To naprawdę wspaniale, że można zacisnąć i otworzyć pięść, podać komuś rękę czy żartobliwie pacnąć kogoś od tyłu w głowę. Pomyślcie o tym kiedy przy dzisiejszej kolacji z Waszego mózgu popłyną impulsy nerwowe każące chwycić kubek z herbatą i podnieść go do ust.        


                                                                                                      10.04.2013