Alessandro Zanardi


Z reguły za najlepszych sportowców uważa się tych, którzy niemal zawsze zdobywają medale.  Są jednak tacy, którzy mimo mniejszej liczby zwycięstw, zasługują na nie mniejszy podziw.


Alessandro Zanardi – komuś kto nie interesuje się sportem samochodowym to imię i nazwisko pewnie niewiele albo nic nie mówi. Jest to jednak postać, która w ciągu życia zdążyła na swoim koncie zgromadzić sporą liczbę zwycięstw. Ten urodzony w 1966 roku w Bolonii kierowca, w ciągu swojej kariery brał udział w takich seriach wyścigowych jak Formuła 3000, Formuła 1, wyścigi WTCC, jednak największe sukcesy zdobył jeżdżąc w amerykańskich mistrzostwach CART, gdzie wygrał kilkadziesiąt wyścigów, a w latach 1997 oraz 1998 zdobył mistrzostwo.  Alex ma na koncie także inne, bardzo cenne zwycięstwo, którego nie zdobył jednak na torze wyścigowym.
            W roku 2001 po krótkiej przerwie powrócił do ścigania w serii IndyCar. Piętnastego września tego roku miał miejsce wyścig na niemieckim torze Lausitzring. W pewnym momencie włoski kierowca utracił panowanie nad swoim samochodem, a po chwili z bardzo dużą prędkością uderzył w niego inny zawodnik.  Nie trzeba być znawcą wyścigów aby przewidzieć, że nie była to tuzinkowa kraksa. Przód auta Alessandra przestał istnieć, a kierowca w konsekwencji stracił obie nogi. Zanim trafił do szpitala był reanimowany siedem razy. Zdążył także otrzymać ostatnie namaszczenie.


               Lata 1997 - 1998.  Alex zdobywa tytuły mistrza amerykańskiej serii CART

            Choć ciężko w to uwierzyć i wydaje się to niemal tak prawdopodobne jak podróż kosmiczna do innej galaktyki, Zanardi w roku 2003 powrócił za kierownicę. Nie było to coś w stylu przejechania ze spokojną prędkością jakiejś niewielkiej odległości. Specjalnie dla niego przygotowano auto w którym przyspieszenie i hamowanie sterowane było przy pomocy ręcznych kontrolerów. Tym autem przejechał on 13 okrążeń na torze w Lausitz, które to dzieliły go od mety podczas feralnych zawodów. Przy tej okazji rozwinął prędkość z jaką z reguły nie poruszają się osoby pozbawione nóg, a było to 310 km/h.
            Kilka następnych lat upłynęło pod znakiem startów w wyścigowej serii WTCC. Można by zadawać sobie pytanie czy po takich perypetiach, które niemal skończyły się na tamtym świecie, można wrócić do ścigania na światowym poziomie. Może taki powrót ma za zadanie jedynie podbudować psychicznie poszkodowanego? A może jest to jakaś forma litości i głaskanie biednego po główce? Otóż nic bardziej mylnego. W ciągu paru sezonów Alex, jeżdżąc dla zespołu BMW, nie tylko regularnie zdobywał punkty, ale udało mu się odnieść parę zwycięstw.  Wszystko to pokazuje do jakich niezwykłych wyczynów jest w stanie doprowadzić człowieka ambicja i determinacja.
            W sporcie wyznacznikiem sukcesu jest z reguły ilość zwycięstw i zdobytych przez danego zawodnika tytułów  mistrzowskich. Dzieje się tak gdy mowa jest o wyścigach samochodowych, lekkiej atletyce, piłce nożnej, narciarstwie czy badmintonie. Jest to w sumie logiczne i rozsądne rozumowanie. Za mistrzów i najlepszych w swoich dziedzinach uznamy Michaela Schumachera, który siedem razy zdobywał mistrzostwo Formuły 1, Sebastiana Loeba, który aż dziewięć razy zdążył udowodnić, że jest najlepszym na świecie rajdowcem, drużynę Real Madryt, która aż 30 razy w historii sięgnęła po tytuł piłkarskiego mistrza Hiszpanii, albo Michaela Johnsona, kilkukrotnego złotego medalistę mistrzostw świata oraz igrzysk olimpijskich w biegach na 200 oraz 400 metrów.  Mógłbym jeszcze podać przykład kolarza Lance Armstronga, ale chyba zgodzicie się, że w związku z aferami dopingowymi chyba nie byłby to zbyt dobry pomysł. W każdym razie takich sportowców jest wielu.
            Oczywiście podpisuje się pod opiniami, że sportowcy z wieloma sukcesami osiągnęli coś niebywałego i zasłużyli na to aby ich nazwiska zapisać w sportowych kronikach. Uważam jednak, że wielkość zwycięstwa nie zawsze wyznaczana jest przez ilość medali, prestiż nagród czy popularność. Wielkimi zwycięzcami można nazwać nie tylko tych, którzy z każdych zawodów przywożą medale. Na podziw i uznanie zasługują wszyscy ci, którzy może nie zajmują pierwszych miejsc w tabelach ze statystykami, a ich zdjęcia rzadko lub wcale nie goszczą  na pierwszych stronach gazet, ale których ambicja i poświęcenie są nie mniejsze, a czasem nawet większe niż tych ze światowej czołówki. By osiągnąć założony cel nieraz muszą zmierzyć się z własnymi niedomaganiami, kalectwem lub, nim stanęli na sportowej arenie, musieli pokonać wpierw własną chorobę. Chociażby paraolimpijczycy. Często przygotowują się oni do zawodów tak intensywnie jak ich pełnosprawni koledzy. Ich nazwiska nie są powszechnie znane, ale to, że nie mają ręki lub nogi, lub sposób ich postrzegania świata jest nieco ograniczony, nie umniejsza rangi tego co robią. Mają oni prawo być nazywani sportowcami i zwycięzcami w takim samym stopniu jak osoby, które codziennie widzimy w Przeglądzie Sportowym. To co robią absolutnie nie jest czymś o mniejszym znaczeniu.

                         Londyn 2012.  Zanardi zdobywa dwa złote medale w kolarstwie

Albo postać Jana Meli. Chłopak w wieku kilkunastu lat stracił rękę i nogę. Jak się okazało, posiadanie tylko 50% kończyn nie jest przeszkodą w tym, aby zdobyć obydwa bieguny. Tego dokonania raczej nie zaliczy się do kategorii sportu, a  podróży i wyczynów. Dotarcie na bieguny jednak z pewnością można uznać zwycięstwem. Inne to co prawda zwycięstwo niż złoty medal w maratonie albo puchar świata w piłce nożnej. Czy jednak mniejszej rangi? Na pewno nie, a moim zdaniem nawet większe.
            Alex Zanardi po powrocie do sportu samochodowego nie zdobył już mistrzowskiego tytułu, a zwycięstwa nie były  tak liczne jak w latach 90-tych. Biorąc jednak pod uwagę jego stan w jakim był po słynnej kraksie, brak obydwu nóg, i jego heroiczny powrót  znad własnego grobu, uważam, że mimo „tylko” dwóch tytułów mistrzowskich w karierze kierowcy wyścigowego (nie licząc złotego medalu paraolimpijskiego z Londynu) jest to jeden z najlepszych kierowców w historii sportu samochodowego. Alessandro Zanardi. Bohater? Niewątpliwie. Człowiek sukcesu? Bezapelacyjnie! Inspiracja dla innych ludzi? Jak najbardziej!! Nie tylko dla tych, którzy nie mają obydwu nóg.


                                                          
                                                                                                                      9.05.2013