Paryska szkoła przetrwania


Niektórym może zdawać się, że prowadzenie superauta to trudne zadanie. Przedstawiam własną opinię na ten temat.          

Paryż – miasto, o którym słyszał niemal każdy człowiek. Gdy ktoś wymawia nazwę tej miejscowości, w głowie natychmiast pojawia się obraz Wieży Eiffel’a i Łuku Triumfalnego. To właśnie tutaj działało i działa nadal wielu artystów, a świat mody i drogich perfum spotyka się z globalnym biznesem. W granicach administracyjnych mieszka około 2 300 000 ludzi. W aglomeracji kilkakrotnie więcej. W ciągu roku przewija się tutaj aż 30 milionów turystów. Na moje oko, aż połowa z nich przybywa z Bardzo Dalekich Krain na Wschodzie, gdzie przy obiedzie nikt nie posługuje się widelcem i nożem, a raczej dwiema pałeczkami. Paryż to także miejsce, gdzie krzyżuje się wiele lotniczych i lądowych szlaków transportowych. 


            Podróżując francuską autostradą oraz spacerując ulicami stolicy Francji, miałem sporo czasu na obserwację tamtejszego ruchu ulicznego. Szerokimi arteriami jak i wąskimi, ciasno otoczonymi przez piękne kamienice ulicami, codziennie, przez niemal cały czas, przemieszcza się mnóstwo samochodów, a także niesamowita ilość skuterów i motocykli. Na drogach naszego kraju coraz częściej widzi się rowerzystów i mówi, że to moda, która przychodzi z Zachodu. Nieco zagram na nosie tym, którzy tak uważają, bo w Paryżu, mimo istnienia sieci dróg rowerowych, w stosunku do ilości żyjących tam ludzi, rowerzystów było naprawdę niewielu. Ruch na ulicach miasta przypominał mi to, co dzieje się w ulu na przełomie wiosny i lata. Pomyślałem sobie, że trzeba być naprawdę czujnym i wykazać      się
niecodziennym opanowaniem, by auto i jego kierowca przetrwali w tych warunkach, będących prawdziwym testem ludzkich nerwów. Zresztą, osobiście miałem się o tym przekonać. I to wcale nie za kierownicą łatwego w prowadzeniu, miejskiego auta.
            Idąc jedną z ulic biegnących wzdłuż Sekwany, podziwiając niezwykłe budowle i od czasu do czasu torując sobie, niczym arktyczny lodołamacz, drogę między chodzącymi wszędzie turystami, dotarłem do słynnego Placu Concorde. To tutaj znajduje się starożytny egipski obelisk, mający ponad 3300 lat, ekskluzywny Hotel De Crillon oraz siedziba FIA czyli Międzynarodowej Federacji Samochodowej. Z daleka zauważyłem zaparkowane z brzegu placu Lamborghini Gallardo oraz Ferrari Californię. Nie zwlekając, ruszyłem w tamtym kierunku. Okazało się, że należą one do urzędującej w Paryżu firmy Drive Me Onboard, która oferuje wynajęcie samochodu na przejażdżki po mieście. Tak, ja też myślałem, że cena wynajmu jest przerażająco wysoka. Było jednak inaczej. Okazało się, że wynosiła ona 89 Euro, co przeliczając na złotówki daje około 360 złotych. Niedaleko miejsca gdzie mieszkam, na Torze Poznań, także jest możliwość jazdy sportowymi autami tych marek. Jednak, cytując informację ze strony internetowej organizatora – „Jedno okrążenie pełnej nitki Toru Poznań – 749 zł”. Dodam, że przejechanie jednego okrążenia zajmuje jakieś dwie minuty.  Tutaj miałem auto do swojej dyspozycji przez pół godziny, jeśli nie dłużej. W dodatku jechałem w sercu jednego z najsłynniejszych miejsc na świecie. Wahałem się. Czasami jednak są w życiu takie sytuacje, o których można powiedzieć „jeśli nie ja, to kto, jeśli nie teraz, to kiedy”. To chyba była jedna z nich. Po krótkiej rozmowie z Mohamedem, postawnym Mulatem, który jeździ z turystami po Paryżu już od trzech lat i tego dnia był odpowiedzialny za stojące obok pomarańczowe Lamborghini, zdecydowałem się ruszyć w drogę.


            Samochód, który miałem okazję prowadzić to wspomniane Lamborghini Gallardo w wersji Spyder, czyli ze składanym dachem. Auto w tej generacji produkowane było w latach 2005 – 2007. Napędzane jest silnikiem V10 o mocy 520 KM. To wystarczy, by setkę osiągnąć w 4,3 sekundy i rozpędzić się do maksymalnej prędkości 314 km/h. W momencie wejścia na rynek cena wynosiła około 800 000 złotych. Dziś za egzemplarz w dobrym stanie wystarczy „tylko” 300 – 400 tys. złotych. To dużo, czy mało? Cóż, jest to cena jednorodzinnego domu w podmiejskiej dzielnicy, i to wcale nie najdroższego. 
            Wsiadam do samochodu na skórzany i wygodny fotel. Dopasowuje ustawienie siedziska i kierownicy do swojego nie za wysokiego wzrostu. Przed sobą widzę prędkościomierz wyskalowany do 340 km/h. Takich prędkości nie rozwinę, ale daje to do zrozumienia, że nie mam do czynienia ze zwyczajnym autem. Mohamed zasiada na fotelu pasażera i objaśnia mi zasady wynajmu. Będzie też pilotował mnie po niełatwych, paryskich szlakach. Po chwili wręcza mi kluczyki, a ja odpalam silnik.  Za mną ze spokojnym, ale zdradzającym dużą moc mruknięciem, budzi się potężny silnik. Nie boje się. Bardziej czuję respekt przed potencjałem auta. To dobrze, respekt ten być może uchronił mnie przed uliczną bohaterszczyzną i nadmierną pewnością siebie. Wrzuciłem pierwszy bieg i płynnie włączyłem się do ruchu.
            Muszę przyznać, że Lambo nie jest trudne do opanowania. Wielu może się wydawać, że jazda takim autem to ciężka sprawa i wystarczy lekkie naciśniecie gazu, by wpakować się w nieprzyjemną sytuację, staranować kilka znaków drogowych, wpaść do mijanego sklepu, spowodować kraksę, bądź w najlepszym wypadku wykręcić na asfalcie piruet. To nieprawda. Przy spokojnej jeździe Gallardo prowadziło się łatwo i nie ma większej różnicy niż gdyby prowadziło się zwykłe auto. Dodatkową pomocą jest też automatyczna skrzynia biegów, która swoją pracę dopasowuje do aktualnego stylu jazdy. Nie czuć też dość dużej szerokości i długości maszyny. Kierownica chodzi jednak z nieco większym oporem niż w autach ze świata motoryzacji codziennego użytku. To konieczne, ponieważ pozwala lepiej wyczuć auto i zapanować nad nim przy dużych prędkościach. Niektórym może jednak nie podobać się twarde zawieszenie, które sprawia, że doskonale da się wyczuć każdą nierówność. Takie zawieszenie jest jednak niezbędne dla utrzymania stabilności przy szybkiej jeździe.  Każdy ruch kierownicą, wciśniecie pedału gazu i hamulca, to błyskawiczna reakcja samochodu. Na ulicach Paryża to nieoceniona zaleta. Tutaj kierowca musi mieć oczy dookoła głowy i utrzymywać poziom koncentracji na naprawdę wysokim poziomie. Tutejsi ludzie mają dość swobodne podejście do trzymania się swojego pasu ruchu. Te z kolei często są słabo widoczne, lub w ogóle ich nie ma. Dla niektórych osób kierunkowskazy mogłyby w ogóle nie znajdować się na wyposażeniu auta, bo i tak z nich nie korzystają.  Dokoła siebie cały czas widziałem zajeżdżanie, podjeżdżanie i inne drogowe rejterady. Cały czas trzeba być czujnym, bo nie wiadomo kiedy przed nos wciśnie się nagle motocykl lub skuter, zjawiający się z nikąd jak jakiś pojazd kosmitów na niebie. W dodatku trzeba uważać na pieszych, którzy mają tu tendencję do wchodzenia na jezdnię gdy świeci się czerwone światło, często bez uprzedniego rozejrzenia się.


            Po przejechaniu hałaśliwego i zatłoczonego ronda znalazłem się na długiej, trzypasmowej drodze. Mohamed kazał mi zwolnić, aby jadące przed nami auta mogły się oddalić. Przed nami znajdował się tunel.  Auta oddaliły się i przed sobą miałem niemal pustą i szeroką drogę. Następne polecenie brzmiało abym przy wjeździe do tunelu wcisnął gaz do oporu, trzymał pewnie kierownicę i się nie bał. Gdy tylko dotarłem do wjazdu, nie zwlekałem z wciśnięciem akceleratora. Automat zredukował biegi, Lambo wystrzeliło do przodu, a ja poczułem się jakbym był sternikiem ze Star Treka, który właśnie wchodzi w prędkość nadświetlną. W tunelu niczym grzmot rozniósł się charakterystyczny dźwięk wchodzącego na wysokie obroty  Gallardo. Zauważyłem, że im obroty stawały się wyższe, siła przyspieszenia również proporcjonalnie wzrastała. Było ono wyraźnie lepsze niż w przypadku startującego samolotu pasażerskiego. Nie wiem jaką prędkość osiągnąłem, ale była ona zdecydowanie autostradowa. Gdyby Francois Hollande dowiedział się, że ktoś jeździ tak szybko w centrum stolicy Francji,  natychmiast wyrzuciłby mnie poza granice kraju.


            Po drodze mijałem sporo atrakcji turystycznych Paryża. Nie było jednak czasu na ich podziwianie. Trzeba było obserwować to, co dzieje się na drodze. Lamborghini wzbudzało zaś zainteresowanie niemal wszędzie tam, gdzie przejeżdżało. Widok superauta wywoływał większe poruszenie niż obrazy i rzeźby prezentowane w tutejszych muzeach. „Zobacz, wszyscy robią Ci zdjęcia”, żartował Mohamed. Rzeczywiście, gdy zatrzymywałem się na światłach lub znalazłem w miejscu gdzie trzeba było jechać powoli, w moją stronę wędrowało mnóstwo aparatów fotograficznych, kamer i dotykowych telefonów komórkowych. Można było poczuć się jak jakiś znany aktor, który przyjechał na festiwal filmowy w Cannes. Tylko policjanci patrzyli na mnie podejrzliwie, jak gdyby czekali, aż zrobię coś, co da im pretekst do wystawienia mi mandatu.



            W końcu powróciłem do punktu, z którego wyruszyłem. Zbyt szybko, ani trochę  nie chciało się wysiadać z pomarańczowego byka. W tych niełatwych, drogowych warunkach z jakimi spotkałem się w stolicy Francji, udało mi się zachować chłodną głowę. Mohamed okazał się wesołym człowiekiem i świetnym pilotem, który pomógł mi w sprawnym poruszaniu się miejskimi bulwarami. Wyprawa pozwoliła mi również dokonać pewnych przemyśleń na temat tutejszego ruchu ulicznego. Gdybym mieszkał i poruszał się tam od urodzenia, być może uważał bym inaczej, ale dla mnie to po prostu chaos i hałas. Gdy przypomnę sobie trasę mojego egzaminu na prawo jazdy, to była to prawie niedzielna przejażdżka przy tym, czego doświadczyłem prowadząc samochód tutaj. Zdolność panowania nad emocjami i utrzymywania uwagi na wysokim poziomie są tu bardzo cenne. Mimo wszystko muszę przyznać, że Francuzi jeżdżą z prędkością w miarę zgodną z przepisową. Nie spotkałem się tutaj z ewidentnym przekraczaniem prędkości. Można powiedzieć, że ja, gdy wcisnąłem do oporu pedał przyspieszenia, wyraźnie wyłamałem się z tego schematu. Mam nadzieję, że nikt nie doniósł Hollande’owi. Często gdy spacerowałem tutejszymi ulicami, zauważałem, że co drugie, trzecie auto ma wgniotki, ślady uderzeń i rysy. Przyznam szczerze, że wcale mnie to nie dziwi. Francuzi zdają się nie przejmować tym faktem. Gdybym ja miał samochód w takim stanie, prawdopodobnie osiwiałbym mając zaledwie 24 lata. Dobrze, że nie postanowiłem przyjechać nim do Francji


            Jazda w Lamborghini Gallardo to radość,  wspaniałe wrażenia akustyczne i emocje, których nie poczuje ten, kto jazdę samochodem traktuje jedynie jako przemieszczanie się z punktu A do B. To przygoda, którą chciałoby się przeżywać wielokrotnie. Poza tym bezpieczne prowadzenie 520 konnego samochodu w tak trudnych warunkach jak w Paryżu, to dla mnie jak powtórne przechodzenie egzaminu na prawo jazdy. Ten egzamin udało mi się zdać.