Mało kto słyszał o tym, że na stadionie organizuje się wyścigi samochodowe. Okazuje się, że coś takiego jest możliwe.
4500 m3 gliny, 2000 m3 piasku przywiezionych przez ponad 400
ciężarówek, wiele litrów benzyny wypalonej podczas treningów oraz
kilkadziesiąt, jeśli nie więcej, aut zaprezentowanych na Stadionie
Narodowym przed oczyma jakichś 50 000 widzów. Oto kilka danych
liczbowych, jakie charakteryzowały tegoroczną odsłonę motoryzacyjnej
imprezy Verva Street Racing: Dakar na Narodowym. Była to już piąta
edycja jednego z największych motoryzacyjnych wydarzeń w Polsce, a także
w środkowej Europie. Tym razem, w przyjemny, sobotni wieczór, 20
września 2014, fanom motoryzacji przybliżony został świat wyścigów i
rajdów terenowych.
Impreza od samego początku swojego istnienia organizowana jest w
Warszawie, ale przybywają na nią ludzie z wielu, nawet bardzo odległych
regionów kraju. Pierwsze trzy edycje odbywały się na ulicach w okolicach
Placu Teatralnego gdzie jeździły rozmaite samochody: klasyki,
wyścigówki WTCC, GT3, Nascar, stare auta Le Mans oraz F1, motocykle,
auta WRC i wiele innych. Przybyło też wielu znakomitych zawodników tak z
Polski, jak i zza granicy. Wśród nich Kuba Przygoński, Jacek Czachor,
Krzysztof Hołowczyc, Marc Coma, Cyril Despres czy Mika Hakkinen. To
tylko niektóre osobistości. W 2012 dotarła rekordowa liczba widzów. Było
ich aż około 100 000. Ubiegłoroczna edycja została przeniesiona na
Stadion Narodowy, gdzie na stadionowej płycie wybudowano tor wyścigowy.
Głównym punktem był Top Gear Live prowadzony przez Jeremiego Clarksona,
Jamesa Maya i Richarda Hammonda.
Tym razem wszystko zaczęło się już o godzinie 14, kiedy otwarte zostały
tereny wokół stadionu, gdzie odbywało się Pit Party. Do głównych
wydarzeń dnia miało dojść dopiero za kilka godzin, ale już teraz można
było podziwiać mnóstwo niesamowitych maszyn ze świata motoryzacji. Ja
mogłem tam dotrzeć dopiero o 17, ale godzina jaka mi została
wystarczyła, aby bez wielkiego pośpiechu obejść cały teren. Pit Party
podzielone zostało na kilkanaście stref. Nie będę szczegółowo omawiał
każdej z nich. Powiem jednak tyle, że na mnie największe wrażenie
zrobiły strefa wyścigów i rajdów, strefa klasyków, strefa militarna oraz
strefa supercars. Była także możliwość, aby spotkać się i porozmawiać z
utytułowanymi zawodnikami. W moim przypadku późne przybycie
wyeliminowało taką możliwość, a o wspólnym zdjęciu z Adamem Małyszem
mogłem pomarzyć.
Niespiesznym krokiem przechadzając się wokół stadionu, mogłem z bliska
zobaczyć rajdowe auta, które tylko kształtem nadwozia przypominały swoje
drogowe odpowiedniki. Wśród nich wyczynowe Renault Clio, które może nie
robiło piorunującego wrażenia, ale dwie godziny później, na stadionowym
torze, odstawiło większe i mocniejsze samochody, wygrywając wyścig.
Wśród wyścigówek, każda zasługiwała na uznanie, ale te przy których
moim zdaniem, warto było zatrzymać się na dłuższą chwilę był Mercedes
SLS GT3, mistrzowski bolid zespołu Red Bull, którym w ubiegłym roku
jeździł Sebastian Vettel i Daniel Ricardo oraz samochód, który wygrał
ostatnią edycję wyścigu Le Mans – srebrne, oklejone logami sponsorów i
pod każdym względem nowatorskie i futurystyczne Audi R18 E-Tron. Jego
kabina miała więcej wspólnego z kapsułą, w której Neil Armstrong wraz z
kolegami podróżowali na Księżyc, albo batyskafem naukowców badających
oceaniczne głębiny niż wnętrzem auta. Każdy właściciel Malucha powinien
chociaż na chwilę zasiąść w kokpicie tego Audi, aby przekonać się, jakim
obszernym wozem dysponuje. Niestety tego dnia dostęp był zagrodzony,
ale możecie mi wierzyć, że gdyby ktoś zaproponował mi zajęcie miejsca za
kierownicą, nie wahałbym się ani chwili.
Kawałek dalej stały stare, militarne wozy. Kto wie, być może któreś z
tych pomalowanych na oliwkowozielony lub czarny kolor wehikułów pamięta
odgłosy wybuchów i świszczących naokoło kul, albo czasy lądowania w
Normandii, tak jak stojący trochę na uboczu, niepozorny Jeep Willys.
Jeszcze dalej stały auta uznawane za klasyki. Wśród nich stare
Mercedesy, BMW i przedstawiciel nieistniejącej już marki Austin –
Healey.
O godzinie 18 otwarte zostały bramy Stadionu Narodowego. Na płycie
rozświetlonego, biało – czerwonego stadionu znajdował się piaskowy,
ciasny i kręty tor, urozmaicony dodatkowo usypanymi górkami, służącymi
do oddawania efektownych i zachwycających publikę wyskoków. Z góry
całość wyglądała jak ogromna piaskownica na której jednak nie pojawią
się chłopcy z zabawkowymi samochodzikami, wiaderkami i łopatkami, ale
znakomici sportowcy dysponujący niejednokrotnie kilkusetkonnymi autami.
Piachu było tyle, że zanim usiadłem, musiałem zetrzeć jego cienką
warstwę ze swojego krzesełka, a siedziałem dosyć wysoko. W ciągu godziny
prawie wszystkie miejscówki, motoryzacyjnej tego wieczoru areny,
zostały zajęte przez żądnych wrażeń widzów.
O godzinie 19 wjechały pierwsze samochody. Zaprezentowane w akcji
zostały m.in. rajdowe auta, kosiarki przerobione na małe, przypominające
gokarty, wyścigówki, rajdowe Maluchy i terenowe Polonezy. W czasie
pierwszej godziny odbyło się kilka wyścigów, ale przyznam, że było też
trochę rozczarowań. Kilka prezentacji aut polegało po prostu na tym, ze
jeździły one leniwym tempem wokół toru jakby nie mogąc się zdecydować,
którym wyjazdem opuścić płytę stadionu. Inny przykład to inscenizacja
policyjnego pościgu, który polegał na tym, że przez kilka minut w jednym
rządku jechał „uciekający” samochód i trzy radiowozy, których syrena
była zagłuszana przez dudniącą z głośników muzykę. Pierwszą godzinę tego
wieczoru prowadził jakiś prezenter z radia ESKA o pseudonimie „Jankes”.
W żadnym wypadku nie uważam się w tej dziedzinie za eksperta, ale
konferansjerka tego człowieka, który od czasu do czasu wypowiadał
niezbyt inteligentne zdania, nie przypadła mi do gustu. Podobnie zresztą
jak krótkie scenki, odgrywane co jakiś czas w przerwach, przez Paolo
Cozzę i Kevina Aistona. Szanuję ich jako estradowców, ale ich teksty
były na tyle słabe, że przypuszczam, iż w ich przygotowaniu mógł mieć
udział sam Karol Strasburger.
Krótko po 20 rozpoczęła się najbardziej emocjonująca cześć wydarzenia,
czyli Bitwa Mistrzów. Składała się ona z siedmiu wyścigów, w których
rywalizowali ze sobą zawodnicy reprezentujący Polskę i Resztę Świata. W
Polskiej drużynie nie zabrakło uznanych kierowców jak Jacek Czachor,
Kuba Przygoński, Jarosław Hampel czy Leszek Kuzaj. Skład zagranicznych
gości też nie był słaby. Takie nazwiska jak Markus Gronholm, Carlos
Sainz albo Marc Coma mówią same za siebie. Komentarzem zajął się Tomasz
Zimoch, człowiek, który wypowiadając do mikrofonu zdania, sprawia, że
człowiek czuje się lepiej. W komentarzu umiejętnie łączył on wydarzenia
na stadionie z tym co równolegle działo się w Katowicach podczas
siatkarskiego meczu Polaków. Dużo przyjemniej słuchało się Zimocha, niż
kolejnych konferansjerów, którymi byli Marcin Prokop i Agnieszka Szulim.
Wydaje mi się, że do tej roli lepiej byłoby zaprosić kogoś, kto ma
większe obeznanie w sporcie samochodowym.
W zawodach za pierwsze miejsce przyznawano 30 punktów, za drugie 20,
trzecie 10, a dalsze miejsca nie były punktowane. Pierwszy był wyścig
aut WRC. W pięknym stylu wygrał go Sainz pokazując, że nawet na takim
prowizorycznym torze wyścigowym można pokazać ostrą, sportową jazdę i
udowadniając, że nie przypadkowo uznawany jest za jednego z najlepszych
rajdowców w historii.
Drugi etap to rywalizacja motocyklistów. Od razu liderem został Kuba
Przygoński, który kilka godzin wcześniej driftował na placu przed
stadionem, ale z trudem udało mu się utrzymywać swoją pozycję do mety.
Walka była zacięta od pierwszego do ostatniego okrążenia i była jednym z
najlepszych jeśli nie najlepszym wyścigiem wieczoru. Kolejne rundy to
pojedynki quadów, terenowych ciężarówek i aut typu buggy. Polska drużyna
systematycznie powiększała swoją przewagę. Najmniej dynamicznym, co nie
znaczy, ze nieciekawym, był wyścig ciężarówek. Było też przy nim trochę
śmiechu, kiedy jedna z nich kilkukrotnie nie dała rady podjechać pod
usypaną górkę. Szósta runda to zmagania terenówek typu cross country w
czasie którego Adam Małysz i Rafał Marton zaprezentowali swoje nowe
auto. Jest to produkt firmy SMG Buggy i można o nim powiedzieć, że jest
czymś w rodzaju terenowego odpowiednika prototypów startujących w Le
Mans. Adam musi się jednak jeszcze oswoić z nowym nabytkiem, ponieważ
zajął czwarte miejsce, a zwyciężył Czech Miroslav Zapletal.
Ostatni wyścig to Destruction Race, w którym startowały auta
wyglądające jakby wyciągnięte wprost ze złomowiska, ale potrafiące
narobić sporo hałasu i bałaganu. W czasie tej rundy zapanował jednak
taki chaos, że ostatecznie go nie sklasyfikowano do generalnej
punktacji. Drużyna Polaków wygrała z drużyną Reszty Świata przewagą
kilkudziesięciu punktów. Udowodnili, że są zawodnikami światowej
czołówki, dając jednocześnie widzom sporo zabawy. Tor był wprawdzie
ciasny i kręty, nie zawsze dając możliwość ścigania na poważnie, ale
mimo to nie brakowało realnej rywalizacji.
W przerwach pomiędzy rundami także sporo się działo. W pamięci utkwiły
zwłaszcza skoki na motocyklach oraz skuterach śnieżnych, których jeźdźcy
zdawali się nie przejmować prawami fizyki. Małą porażką okazał się
pokaz Monster Trucków. Te potężne maszyny są tak głośne, że zanim
wjechały na stadion, wyraźnie było czuć drżenie trybun. Huk
przelatującego nad głową F-16 byłby przy nich jak brzęczenie samolociku
sterowanego radiem. Szkoda, że po jakichś 2 minutach, po oddaniu kilku
skoków, w jednym z nich pękła przednia oś, co oznaczało koniec pokazu.
W chwilach przerwy kilka piosenek zaśpiewał zespół Jamiroquai. Zespół
nie porwał publiczności. Gdy trwał ich występ, sporo ludzi opuszczało
miejsca, żeby kupić coś do jedzenia, wypicia lub przez chwilę odpocząć
od hałasu. Ciężko było mi ocenić czy muzyka była dobra, a to za sprawą
kiepskiego nagłośnienia. Niskie częstotliwości było słychać zbyt mocno, a
reszta zlewała się w nieforemną, dźwiękową papkę. Także wypowiadających
się prowadzących i zawodników niekiedy trudno było zrozumieć. Kiedy
ktoś z nich przemawiał, czasem było po prostu słychać coś w rodzaju
„błobhmwgmrszgrz”. Jedynie Tomasz Zimoch, który wykazywał się znakomitą
dykcją, był dobrze zrozumiały. Prowadzący nie byli źli, ale moim zdaniem
nie byli też rewelacyjni. Jak już pisałem, uważam, że lepiej
sprawdziłby się ktoś, kto zna się na sporcie, a zwłaszcza sporcie
samochodowym. Gorzka refleksja przyszła mi do głowy podczas opuszczania
stadionu. Rzucanie papierowych samolotów z wyższych trybun na niższe,
walające się resztki jedzenia, wszechobecne śmieci i porozlewane piwo
pokazały, że wielu Polaków nadal nie potrafi właściwie zachować się
podczas masowych imprez. Na szczęści było też wiele takich osób, które
swoją postawa pokazywały, że można dobrze i kulturalnie się bawić.
Mimo pewnych wad i niedociągnięć, uważam imprezę za udaną i nie żałuję
wydania nieco ponad 100 złotych na bilet. Ryk silników, rywalizacja i
efektowne pokazy sprawiły, że w myślach długo będę wracał do tego
wieczoru. Trzeba przyznać, że w naszym kraju też da się zorganizować
motoryzacyjną imprezę na wysokim poziomie jak również uznać fakt, że
mamy w sporcie samochodowym coraz większą ilość zawodników
prezentujących światową klasę.