Od dawna lubię oglądać kabarety. Przestałem
jednak patrzeć na satyryczne programy w telewizji, od
kiedy stały się prymitywną błazenadą.
Wielu ludzi dobrze zna z telewizji takie program jak Kabaretowy Klub
Dwójki i nieraz słyszało o
kabaretach Limo, Neonówka,
Kabaret Moralnego Niepokoju, Smile. Także wielu spośród Was na pewno słyszało o
takich osobach jak Robert Górski, Marcin Wójcik, lub o wyimaginowanych postaciach
kabaretowych z nie grzeszącą inteligencją blondynką o imieniu Mariolką na
czele. Dziś wymienione przeze mnie osoby i formacje kabaretowe należą do
najbardziej znanych w Polsce. Czy zasłużenie? Ich żarty i skecze rozśmieszają
wyraźną cześć społeczeństwa. Przyznam, że sam lubię sztukę kabaretową. Nieraz
zdarzało mi się siedzieć wieczorem przez parę godzin przed telewizorem lub
komputerem, by pośmiać się ze skeczy przygotowanych przez utalentowanych
artystów. Jednak od jakiegoś czasu przestałem oglądać rozmaite telewizyjne
maratony kabaretowe czy inne programy, które w swoim założeniu mają być
śmieszne.
Wszystko dlatego, że poziom
polskiego kabaretu bardzo się obniżył. Gdyby porównać tę sytuację do świata
motoryzacji, to przypominałoby to chwilę, w której Ferrari skończyłoby
produkować supersportowe samochody spod znaku wierzgającego konika i
przerzuciło się na produkcję aut klasy Opla Astry. Fanem kabaretów jestem od
chyba nieco ponad dziesięciu lat. Pamiętam zatem czasy gdy na scenie można było
zobaczyć legendarny kabaret Potem, czasy swojej świetności miały kabarety Ani
Mru Mru czy Kabaret Moralnego Niepokoju, a wieczory satyryczne
prowadzili Artur Andrus lub Piotr Bałtroczyk. Dlatego kiedy widzę dzisiejsze
kabarety to powstaje we mnie mała nostalgia. Często wtedy przychodzi mi do
głowy myśl, że dobre kabarety zamiast na scenie będzie można znaleźć tylko w
książkach od historii.
Legendarny kabaret "Potem"
Zastanawia mnie dlaczego uznanie
zdobywają kabarety niskiego poziomu. Skąd biorą się na przykład takie
entuzjastyczne reakcje na żarty wulgarne, prymitywne, obrażające innych czy
traktujących seksualność w sposób, którego prędzej można by spodziewać się u żołnierza wychodzącego z wojska
niż u kogoś kto uważa się za estradowca? Jeśli już przy wojsku jesteśmy, to
pewnie zauważyliście, że w kabaretach coraz więcej jest słownictwa, z którym często można spotkać się
właśnie w koszarach. Coraz częściej od osób, które zarabiają po kilka lub
kilkanaście tysięcy złotych za rozbawianie ludzi można usłyszeć pewne słowo
zaczynające się na literę „K” i które we Włoszech jest normalnym słowem
oznaczającym „zakręt”. Nie chodzi mi o
to, że czymś strasznym jest użycie wulgarnego wyrażenia w kabaretowym skeczu.
Użyte na przykład tylko w jednym momencie w ciągu na przykład półtora godzinnego
programu, potrafi czasem oddać emocje granej postaci, jej bezradność wobec
sytuacji z którą nie może sobie poradzić i może też pomaga wczuć się widzowi w
postać, której losy obserwuje na scenie bądź ekranie. Na coś takiego jestem w stanie się zgodzić. Coraz
częściej jednak takich wyrazów używa się bez namysłu dlatego, żeby było
śmiesznie i podczas występu były jak największe „jaja”, a niektórzy z kabareciarzy
zdają się myśleć, że im więcej takich słów, tym publiczność będzie bardziej
rozbawiona.
Albo co „artyści” chcą osiągnąć
przez szeroko pojętą prymitywność? Rzeczywiście, przez głupie obrażanie
innych, stosowanie tępawych i niezbyt
wyszukanych żartów albo beznadziejne i żenujące nawiązania do erotyki (W
nawiasie chciałbym dodać i niektórych zaskoczyć, że erotyka to w pierwotnym
znaczeniu szerokie pojęcie oznaczające relację pomiędzy kobietą, a mężczyzną w
sferze biologicznej, psychologicznej, społecznej i kulturowej, a nie coś co utożsamiane jest dziś wyłącznie z seksem i mogące budzić negatywne
skojarzenia) może być skutecznym sposobem na zdobywanie popularności. Czy
jednak takich ludzi można jeszcze nazwać artystami, czy raczej błaznami, którym
zamiast oklasków bardziej należy się rzucony w ich stronę z widowni pomidor?
Lew, który właśnie obejrzał skecze współczesnych polskich kabaretów.
Żal chyba zwłaszcza takich
kabareciarzy, którzy parę lat temu byli uznanymi w całym kraju osobowościami
scenicznymi, niszczą dziś swój wizerunek poprzez zniżanie się ku dość
grubiańskiemu humorowi. Dla mnie ktoś, kto występuje w kabarecie powinien być
kimś prezentującym skecze na przyzwoitym
poziomie dając tym dużo powodu do śmiechu, a czasem, choć nie jest to
konieczne, poprzez zabawę dać widowni trochę do myślenia. Kimś, dla kogo warto
wydać kilkadziesiąt złotych , by w piątkowy wieczór po intensywnym tygodniu
rozerwać się i zrelaksować. Dlaczego brakuje takich artystów? Może trzeba by
ich wpisać do jakiegoś kulturowego odpowiednika Czerwonej Księgi ginących
gatunków?
14.8.2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz