Oglądając fragment ostatniego meczu polskiej rezprezentacji widziałem jak jeden z naszych strzelił samobója. W liceum sytuacja taka nie była mi obca.
Ostatnim
przeciwnikiem polskiej reprezentacji piłkarskiej była drużyna Urugwaju. Mecz
miał miejsce jakoś w połowie listopada. W dniu w którym spotkanie miało być
transmitowane w telewizji, mój tata zapytał mnie czy będę je oglądał. Tata śledzi niemal każdy mecz jaki jest pokazywany w telewizji, niezależnie od tego
czy są to Mistrzostwa Świata, Liga Mistrzów czy Liga Polska. Jeśli zaś chodzi o
mnie to zdecydowanie nie odziedziczyłem po nim zainteresowania futbolem. Mimo
to stwierdziłem, że z ciekawości obejrzę kawałek. Jak powiedziałem, tak
zrobiłem i wieczorem znalazłem parę chwil, żeby popatrzeć na zmagania biało –
czerwonych. Już po paru minutach oglądania byłem świadkiem tego jak jeden z
naszych strzelił gola. Szkoda tylko, że był to gol samobójczy. W wielu domach
jak i na trybunach pewnie nie brakowało głosów w stylu „Co on robi!! Jak on
gra!!”
Ja z tej
sytuacji się śmiałem. Coś takiego może się zdarzyć najlepszym. W momencie tym
myślami powróciłem też ku licealnym lekcjom wychowania fizycznego gdzie i dla
mnie gole samobójcze nie były czymś obcym.
Nawet zawodowcy miewają gorsze dni
Często graliśmy właśnie w piłkę nożną. Mecze odbywały się na przyszkolnym
boisku, które nazywaliśmy „Wembley”. Zazwyczaj przychodziło nas kilkunastu więc
dzieliliśmy się na dwie sześcio – siedmio osobowe drużyny. Sposób w jaki się
dzieliliśmy był prosty. Z szeregu wychodziły dwie osoby, które na zmianę
wybierały po jednej osobie do swoich ekip. Jeśli chodzi o mnie to nigdy nie
wyróżniałem się wybitnym talentem do sportów
zespołowych. Z tego właśnie powodu zazwyczaj byłem wybierany gdzieś pod koniec.
Raz czy dwa razy byłem jednak wybierany na samym początku. Było to wtedy kiedy
zasady uległy małej modyfikacji i wybierało się graczy dla drużyny przeciwnej. Jak zatem pewnie się domyślacie, na lekcjach
wf-u gdy graliśmy w piłkę, zazwyczaj nie
błyszczałem. Zresztą nie jest łatwo grać osobie o wzroście niecałych 170 centymetrów
wzrostu przeciw chłopakom mierzącym po 180 i więcej centymetrów i ważącym ze 20 kilogramów więcej
niż ja.
Nie wiem jak było o Was w szkole,
ale u mnie często słabych graczy ustawiało się na bramce. Dlatego na początku
swojej piłkarskiej kariery w liceum wraz z paroma innymi kolegami niejedną
lekcję spędzałem w polu bramkowym swojej drużyny. Po pewnym czasie awansowałem wprawdzie na
inną pozycję, ale raczej nie stało się to na skutek gwałtownego wzrostu moich
umiejętności. Po prostu, któregoś razu
stwierdziłem, że już nie mam ochoty być na bramce i zwyczajnie nie zgodziłem
się na to aby być na tej pozycji, a i inni chyba stwierdzili, że raczej
kiepski ze mnie bramkarz. Cóż, to pewnie instynkt samozachowawczy podpowiadał
mi, że lepiej jest żeby padła bramka niż miałbym zostać znokautowanym przez
piłkę lecącą w moim kierunku z prędkością asteroidy. Dlatego raczej nie
wykazywałem się zbytnim poświęceniem.
W polu radziłem sobie lepiej.
Zdarzały się wprawdzie takie mecze gdzie moje zaangażowanie ograniczało się do
spokojnego maszerowania to w jedną, to w drugą stronę i jak najszybszego
podawania piłki do kogoś innego, gdy sporadycznie miało miejsce, że ktoś kopnął
mi piłkę. Z czasem jednak stwierdziłem, że też chciałbym brać
udział w grze chcąc czerpać frajdę ze wspólnej zabawy mimo swoich niezbyt
dużych umiejętności. Zacząłem więc coraz częściej wykazywać aktywność podczas
meczów, a od czasu do czasu zdarzały mi się całkiem udane akcje. Jakby tego
było mało, to niekiedy udawało mi się kopnąć w bramkę. Może i rzadko trafiałem
gola, ale tym bardziej dawało mi to większa satysfakcję. Wkrótce koledzy zaczęli zauważać, że ja też
jestem na boisku i dokonali przełomowego odkrycia, że do mnie też można podać
piłkę nie martwiąc się o to, że zaraz ktoś z drużyny przeciwnej mi ją odbierze
i strzeli gola. Choć z boiskowego odludka
coraz bardziej stawałem się osobą aktywnie biorącą udział w grze to i tak
zdarzały mi się mimowolne podania do przeciwnika albo kopnięcia po których
piłka nie leciała w tym kierunku w jakim bym sobie tego życzył.
Było to oczywiście solą w oku dla
pewnej grupy wysportowanych chłopaków. Część z nich mniej lub bardziej
profesjonalnie trenowała piłkę nożną. Pamiętam
ich jako osoby, które zachowywały się tak jakby nie potrafiły zaakceptować i
zrozumieć tego, że ktoś może być mniej wysportowany, a wyznacznikiem wartości
było dla nich to jak ktoś radzi sobie podczas gry w piłkę. Dlatego gdy mnie lub
komuś z moich mniej utalentowanych sportowo kolegów nie wyszła jakaś akcja lub
podanie, z ich strony padały słowa krytyki nieraz ze szczyptą słów, które nie
nadają się do cytowania w tym felietonie. Zachowanie takie określiłbym jako
głupie i śmieszne jednocześnie. To zabawne, że kilku typków traktowało
koleżeńską grę w piłkę tak poważnie jakby byli gwiazdami światowego futbolu, a
od tego czy ich drużyna wygra czy nie zależały losy Wszechświata. Nie lubił
mnie zwłaszcza jeden z nich. Nieraz z jego strony padały pod moim adresem
słowa, których zdecydowanie nie można uznać za przejaw koleżeństwa. Do dziś
jednak nie wiem dlaczego ten koleś był do mnie tak negatywnie nastawiony.
Wprawdzie ja też nie darzyłem go sympatią, ale nigdy z tego powodu mu nie
dokuczałem. Faktem jest jednak, że chyba tylko dzięki temu, że zdecydowanie nie
jestem porywczą osobą i trudno wyprowadzić mnie z równowagi , nigdy nie
przerodziło się to w ostrą, konfliktową sytuację.
Gra z kolegami powinna być dobra zabawą, ale nie wszyscy o tym pamiętają
To wszystko jednak nie znaczy, że
nie lubiłem wychowania fizycznego.
Nieprzyjemne incydenty owszem, zdarzały się, ale było też sporo sympatycznych i
zabawnych momentów dzięki którym miło wspominałem te sportowe lekcje. Mieliśmy
też świetnego nauczyciela, mam z nim zresztą kontakt do dzisiaj, który namówił
mnie do spróbowania sił w bieganiu, dzięki czemu mając nieco ponad 20 lat mam za sobą wiele
fantastycznych zawodów, w tym maratony i półmaratony. Po prostu szkoda tylko,
że na wf-ie było paru szkolnych cwaniaków, którzy dogadywali słabszym tylko
dlatego, że ci nie grali co najmniej tak dobrze jak Zinedine Zidane.
Kiedy ktoś z Was zatem będzie grał w
piłkę nożną lub jakąkolwiek inną grę zespołową,
to nie gnębcie słabszych zawodników. Pamiętajcie, że oni też chcieliby
pewnie miło spędzić czas grając z kolegami mimo swoich słabszych umiejętności.
Oglądając zaś mecz profesjonalistów nie wieszajcie psów na piłkarzu, któremu
gra idzie niezbyt dobrze. W końcu każdy ma prawo do popełniania błędów i do tego, żeby po prostu mieć gorszy
dzień. Chyba nie jest to takie trudne do zrozumienia?
26.11.2012