Nie mamy się czego wstydzić


Wydawać by się mogło, że im większa impreza tym lepsza organizacja. Nie zawsze jednak jest to prawdą.


            Na samym początku przybliżę trochę faktów, bo wiem, że nie wszyscy interesują się lekkoatletyką i bieganiem. Sześcioma największymi komercyjnymi imprezami biegowymi w których mogą startować zarówno zawodowcy jak i amatorzy są maratony w: Nowym Jorku, Chicago,  Londynie, Tokio, Berlinie oraz Paryżu. Liczba zgłoszonych uczestników zawodów wynosiła kolejno: 46759, 35670, 34656, 33328, 32997 i 31133 osób. Nie wiem na ile dzisiaj są te dane aktualne, gdyż pochodzą z roku 2011. Nie sądzę jednak aby zanadto się zmieniły.  Myślicie pewnie, że tego typu wydarzenia pod każdym względem stoją na znacznie wyższym poziomie niż nasze polskie maratony i półmaratony w Warszawie, Poznaniu czy Grodzisku Wielkopolskim, a do tego nasze krajowe zawody w bezpośrednim porównaniu zapewne wypadają blado. Cóż…niekoniecznie.
            Czytałem pewien artykuł na stronie maratonypolskie.pl i dowiedziałem się tam paru ciekawych rzeczy. Nie będę za dużo pisał na temat opłaty startowej. Wiadomo przecież, że przy imprezach wielkoformatowych opłata musi być większa, aby organizator mógł pokryć wszystkie koszty. Przykładowo gdybym chciał zapisać się na maraton do Nowego Jorku potrzebowałbym ośmiuset złotych. Myśląc o maratonie w Londynie musiałbym wydać ponad trzysta złotych, a start w berlińskich zawodach kosztuje 260 złotych. Z kolei poznański maraton ma opłatę startową wysokości, o ile się nie mylę, osiemdziesięciu złotych. Warto jednak zastanowić się co otrzymujemy w pakiecie startowym. W Poznaniu jest to numer startowy z agrafkami, gąbka, worek do którego można schować swoje rzeczy oddając je do depozytu przed startem, napoje i jedzenie na trasie i mecie i pamiątkowy T-shirt, a czasem także inny upominek. Dodatkowo organizator zapewnia miejsca noclegowe sportowcom, którzy przybyli z daleka. W Nowym Jorku, Londynie i Berlinie w składzie pakietu zapewniony jest numer startowy i agrafki, gąbka, jakieś ulotki, napoje na trasie i mecie, a w Londynie jeszcze worek na rzeczy.  Koszulka pamiątkowa oczywiście jest. Trzeba tylko zapłacić za nią równowartość 100 złotych. Na mecie  nie znajdzie się też  posiłku, a o nocleg trzeba zatroszczyć się samemu. Zatem droga i duża impreza nie zawsze musi być pod każdym względem lepsza od tych małoskalowych. 

           Najbardziej popularne zawody niekoniecznie są pod każdym względem najlepsze

            W ostatnią niedzielę brałem udział w Biegu Niepodległości. Bieg rozgrywany na ulicach znajdującego się tuż za południową granicą Poznania Luboniu, miał długość 10 kilometrów. Luboń, choć oficjalnie nie leży w administracyjnych granicach Poznania, nieoficjalnie może być już uznawany za jego dzielnicę. Prężnie działa tam wiele firm jak i „Stowarzyszenie Luboński Klub Biegacza”, które zorganizowało owe zawody. Start miał się rozpocząć o godzinie 10 więc dość wcześnie rano wyjechałem z domu. Z racji małego ruchu na ulicach całkiem szybko dotarłem do Lubonia. Wbrew pozorom jest to całkiem spora miejscowość. Dlatego, choć poprzedniego wieczora sprawdzałem trasę, zgubiłem się. Szkoda, że zabrakło dokładniejszych oznaczeń jak dotrzeć na miejsce. Przynajmniej takowych nie widziałem. Krążyłem więc samochodem w poszukiwaniu celu jak podróżnik, który zgubił się w lesie.
W końcu, gdy mimowolnie zwiedziłem już niemal całą miejscowość, dotarłem na miejsce. Byłem bardzo mile zaskoczony gdy zobaczyłem gdzie znajduje się biuro zawodów.  Mieściło się ono w dużej i nowoczesnej hali sportowej należącej do gimnazjum. Hala była tak obszerna, że można by zorganizować tam koncert dla całkiem sporej liczby osób, w dodatku posiadała zadbane trybuny. Odebrałem pakiet startowy od wolontariuszek i po przebraniu, udałem się do depozytu. Następnie nadszedł już czas, by wyruszyć na punkt startowy gdzie prócz mnie było także ponad 600 innych zawodników. Wiele osób postanowiło biec z biało – czerwonymi flagami Polski. Na starcie miał być też odśpiewany hymn narodowy, niestety spikerowi nie udało się porwać tłumów do wydobycia z siebie słów Mazurka Dąbrowskiego. Miejsce startu było w pobliżu płotu ogradzającego parking więc znalazłem jeszcze chwilę by spojrzeć czy z moim samochodem wszystko w porządku. Upewniwszy się, że tak, mogłem spokojnie ruszyć. Od samego startu biegłem spokojnym, ale stałym tempem. Dzięki takiej strategii szybko zacząłem wyprzedzać kolejnych zawodników, którzy jeszcze chwilę temu znajdowali się przede mną. Jednak gdzieś koło siódmego czy ósmego kilometra mój organizm zaczął sygnalizować drobne problemy techniczne, a mówiąc prościej podczas kilkusetmetrowej partii trasy biegnącej pod górkę złapałem kolkę. Musiałem zatem nieco zwolnić, przez co wyprzedziło mnie parę osób. Chwilę później gdy trasa się wypłaszczyła, powróciłem do normalnej szybkości. Dzięki temu przez ostatnie półtora kilometra udało mi się awansować o kilka pozycji. Co ciekawe, mimo tego że musiałem w pewnym momencie zwolnić, drugie pięć kilometrów pokonałem szybciej niż pierwsze. Dodatkowo pobiłem własny rekord w biegu na 10 kilometrów, który wynosi teraz 55 minut.
                    Zawody mniejszej rangi też mogą być świetną zabawą.

Na mecie dostaliśmy solidnie wykonany medal w kształcie terytorium Polski. Można też było napić się i zjeść smaczną kiełbaskę z bułką. Zbierane były również pieniądze na leczenie chorego na raka 22 latka. Gdy już nieco odpocząłem i przebrałem się, rozpoczęła się ceremonia wręczania nagród. Nagrody przyznawano zarówno w kategorii ogólnej jak i w poszczególnych podziałach wiekowych.  Wraz z moim kolegą jak i paroma innymi osobami żartowaliśmy sobie z jednego gościa, który wygrał w jednej z kategorii, że gdyby nie jego bujna czupryna, która tworzyła opór aerodynamiczny, z pewnością miałby jeszcze lepszy wynik. Na końcu miało jeszcze miejsce losowanie bonów do sklepu sportowego. Wśród dziesięciu wylosowanych szczęściarzy byłem też ja. Tym optymistycznym akcentem zakończyły się niedzielne zawody. Był to nieduży, ale porządnie zorganizowany bieg,  na którym po prostu świetnie się bawiłem.
Wszystko to jest dowodem na to, że zawody mniejszej rangi też mogą stać na wysokim poziomie, a wielkość imprezy nie zawsze idzie w parze z jakością organizacji. Nowy Jork, Paryż, Londyn czy Berlin są i mają prawo być dumne ze swoich maratonów, które stale należą do największych na świecie. Dobrze jest jednak wiedzieć, że i  u nas w Polsce  są organizowane takie zawody, których mimo ich mniejszej popularności, nie musimy się wstydzić.



                                                                                                                 13.11.2012

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz