"Ekipa na Rawicz 2012" - autor pierwszy z prawej
W dniach 19-20 maja 2012 miałem okazję uczestniczyć w
24 godzinnym wyścigu. Nie, nie był to słynny wyścig Le Mans, a
całodobowa sztafeta biegowa w Rawiczu. Emocje były jednak nie mniejsze.
Jak to wszystko się zaczęło?
Cała historia miała swój początek krótko po
Sylwestrze. Rozmawiałem wtedy poprzez internetowy komunikator z
Krzysztofem. Dzieliliśmy się wrażeniami z ostatniego biegu w
jakim braliśmy udział. W pewnym momencie Krzysztof zaproponował mi
dołączenie do tworzonej przez niego drużyny, która miała wystartować w
24 godzinnej sztafecie biegowej w Rawiczu. Propozycja niezwykle ciekawa,
jednak ponieważ jestem osobom, która nie podejmuje decyzji pochopnie,
odpowiedziałem, że muszę się zastanowić. Trzy i pół miesiąca później, 19
maja 2012 roku wraz z pozostałymi ośmioma członkami mojej drużyny,
zgłaszałem swoje przybycie w strefie dla zawodników skąd o godzinie 17
pierwszy z nas miał ruszyć do walki.
Trasę zawodów stanowiła 2800 metrowa pętla biegnąca
przez rawickie planty otaczające tę ponad 21 tysięczną miejscowość.
Niemal na całej długości po obu stronach wyznaczonego toru rosły drzewa,
co pomagało zawodnikom ukryć się przed wyciskającym siódme poty,
palącym słońcem. Zmiany następowały w specjalnie wyznaczonej strefie dla
zawodników poprzez przekazanie plastronu kolejnemu biegaczowi. Każda z
ekip miała swój boks, gdzie czekaliśmy na swoją kolejkę, odpoczywaliśmy
po intensywnym biegu, bądź zwyczajnie rozmawialiśmy i wymienialiśmy się
uwagami. Zwyciężyć miała ta drużyna, której członkowie w ciągu okrągłej
doby przebiegną łącznie największą liczbę kilometrów. Nasz team o
nazwie "Ekipa na Rawicz 2012" tworzyły Aga, która pobiła
rekord okrążenia wśród kobiet z czasem 10 minut i 12 sekund, Malwina, Leszek, Michał, Tymoteusz, Krzysztof, Bartosz,
Błażej oraz ja. Chociaż wcześniej nie wszyscy się znaliśmy, to
bardzo szybko znaleźliśmy wspólny język co pomogło nam zgrać się jako
zespół. Wśród nas byli zarówno wysportowani zawodnicy, którzy mieli już
za sobą wiele półmaratonów, maratonów i innych startów, jak i mniej
doświadczone osoby, którym jednak nie brakowało ambicji i woli walki.
Przebieg zawodów - czyli walka z własną słabością i 30-stopniowym upałem
Przez pierwsze 10 godzin zawodów wszystkim biegało się
bardzo dobrze i często padały zarówno osobiste jak i ogólne rekordy
trasy. Wśród uczestników panowały entuzjastyczne nastroje, nie
brakowało śmiechu i prowadzonych w pozytywnym nastroju rozmów. Przez
cały czas przelewały się też hektolitry Powerrade'ów i wód mineralnych.
Niektórzy zawodnicy korzystali z masażu lub regenerowali siły leżąc na
zabranych ze sobą karimatach i leżankach. Co niektórzy znaleźli też
chwilę czasu, aby popatrzeć na finałowy mecz Ligi Mistrzów w telewizji
włączonej w pobliskim pubie. Pod wieczór w dniu startu wykręcałem też
swoje najlepsze kółka. Jedna z moich kolejek przypadała akurat podczas
zachodu słońca, które ostatnimi promieniami dnia oświetlało rawickie
budynki, w tym słynne więzienie usytuowane nieopodal trasy na którą co
jakiś czas spoglądali dyżurujący na wieżyczkach "klawisze".
Pierwsze momenty słabości dały znać o sobie
(przynajmniej w moim przypadku) około 5 rano, kiedy część zawodników po
jakichś trzech godzinach snu, przy delikatnym świetle wschodzącego
słońca, ruszało na swoją kolejną zmianę. Kiedy robiłem swoje okrążenia,
osiąganie przyzwoitych czasów wymagało ode mnie już więcej wysiłku, a
gdy tylko zmęczony po biegu siadałem na krześle, czułem się naprawdę
słabo. Na dworze było zimno, a ja byłem po zaledwie trzech godzinach snu
przerwanych w dodatku czyjąś nieudolną grą na pianinie znajdującym się w
miejscu noclegowym. Jednak mimo iż panował wtedy poranny chłód, to już
za parę godzin miał nadejść 30 stopniowy upał, który wystawił na próbę
nawet największych twardzieli. Także i mnie przypadło parę okrążeń w
słońcu, które tego dnia nie miało litości dla biegaczy. Wyruszenie na
trasę w takich warunkach to nie tylko walka o jak najszybsze okrążenie,
ale także pojedynek z samym sobą, by mimo trudów nie ulegać
zniechęceniu. Dwie godziny przed końcem przyszedł czas na moje ostatnie
okrążenie. Pod koniec zmęczenie wyraźnie dawało o sobie znać, jednak
świadomość, że jest to moje pożegnalne kółko oraz poczucie jedności z
drużyną sprawiły, że udało mi się jeszcze wykręcić całkiem niezły czas.
Ostatecznie nasza drużyna zajęła 13 miejsce na 18
startujących zespołów. Łącznie przebiegliśmy ponad 316 kilometrów.
Zwycięski team "Van Pur" miał ich na koncie 403. Ja na konto
wypracowałem 28 kilometrów. Najszybsze okrążenie pokonałem w czasie 13
minut i 11 sekund co daje prędkość około 13km/h. Ktoś może zastanawiać
się po co się tak męczyć i uważać, że to bezsensowne. Takie wyczyny dają
nam jednak satysfakcję i pokazują, że w każdym z nas istnieje potencjał
i energia, dzięki której możemy wiele osiągnąć jeśli tylko będziemy
tego chcieli i nie wystraszymy się wysiłku. Czegoś takiego nie przeżyje
ten, kto weekend spędza przed ekranem komputera lub na fotelu przed
telewizorem. Cieszę się, że należę do środowiska biegaczy. Mam nadzieję,
że przede mną jeszcze wiele sportowych wyczynów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz