Autopsychologia


   Mam naukową hipotezę. Styl jazdy odzwierciedla osobowość. Oto dowody.
         

             Psychologiczne badania dowodzą, że charakter człowieka można odczytać na podstawie wielu rzeczy. O tym jacy jesteśmy dużo może powiedzieć choćby charakter pisma. Innymi kwestiami, które mogą o nas zaświadczyć są wystrój i porządek jaki wprowadzamy we własnym pokoju, a nawet to czy ikony na pulpicie komputera są ściśnięte w jednym kącie czy raczej równomiernie rozmieszczone na ekranie. Poza tym bystry obserwator może wyczytać z mowy ciała jaki jest stosunek danego człowieka do otoczenia czy osób z którymi rozmawia. Sam nieraz dla frajdy rozwiązywałem psychotesty określające osobowość i muszę przyznać, że prócz tego iż były dobrą zabawą, ich wyniki często były bliskie prawdy. Fakty te zastanowiły mnie i sprawiły, że  sformułowałem hipotezę mówiącą o tym, że charakter człowieka z większym lub mniejszym przybliżeniem można wyczytać także na podstawie stylu prowadzenia samochodu.

                                           Czy styl jazdy może określać osobowość?

            Mam pewnego kolegę. To porządny, ambitny i łatwo nawiązujący kontakt z drugim człowiekiem gość.  Jednocześnie jest też osobą wybuchową, która dość ekspresyjnie reaguje na niekorzystne dla siebie fakty i informacje. Miałem parę razy okazji, aby siedzieć w jego samochodzie na fotelu pasażera w momencie kiedy on prowadził. Jego manewry i zachowania na drodze niejednokrotnie bywają równie nagłe co zmiany jego nastroju w codziennym życiu. Zdarzały się sytuacje w których, na skutek dość niespodziewanego i mocnego wciśnięcia pedału gazu lub hamulca, moja głowa raptownie odchylała się w tył lub zginała w przód. Nierzadko towarzyszy temu spontaniczna zmiana pasa ruchu. Brak cierpliwości, która jest jedną z jego cech jest też dla mnie, jako pasażera, łatwo wyczuwalna obserwując jego reakcje, które objawiają się podczas jazdy miejskimi ulicami.

            Dla przeciwwagi podam też przykład mojego kolegi Michała. Michał mieszka niedaleko Piły, a studiuje w Poznaniu. Jest to ktoś, kto raczej nie ma szans na pobicie Rekordu Guinessa jeśli chodzi o długość czasu przemówienia. To naprawdę spokojny człowiek, a zobaczyć go wściekłego jest mniej więcej tak samo prawdopodobne jak odnalezienie dowodów na istnienie pozaziemskich cywilizacji (choć może gdzieś w kosmosie żyją zielone ludziki). W jego przypadku także miałem kilka okazji aby przyjrzeć się jak jeździ.  Byłem pod wrażeniem. Żadnych szarpnięć podczas zmiany biegów, zero nieprzemyślanych ruchów czy gwałtownych skrętów, a i tempo spokojne choć nie ślamazarne. Wypowiem teraz coś co chyba sugeruje, że nie jestem stuprocentowym Polakiem. Otóż myślę, iż jest całkiem prawdopodobne, że Michał jest lepszym kierowcą ode mnie. Pamiętam jak kiedyś na pustym placu pomiędzy rozstawionymi pachołkami urządziliśmy sobie małe próby sprawnościowe. Muszę przyznać, że poszło mu lepiej niż mnie. Niech zwycięstwo to podkreśli fakt, że próby wykonywaliśmy moim samochodem.

            Są też i inne argumenty potwierdzające moją teorię.  Szwecja, Norwegia, Finlandia – oto kraje, które kojarzą nam się z mroźnymi zimami, bardzo długimi letnimi wieczorami, piękną przyrodą, Marit Bjoergen i Jane Ahonenem. Mieszkańcy tych krajów to  zadowoleni, otwarci na innych, nigdy się nie denerwujący oraz nigdzie nie śpieszący się ludzie. Cechy te idą w parze z tym, że obywatele  krajów Europy Północnej uważani są jednych z najlepszych na świecie kierowców. Przypadek? Według mnie kolejny dowód pokazujący, że styl jazdy wynika z charakteru i usposobienia człowieka. Znam osobę, która jakieś półtora roku temu spędzała wakacje w Norwegii. Kuba, tak ma na imię owa osoba, był pod wrażeniem tego, że o godzinie 22 spokojnie mógł czytać książkę przy dziennym świetle oraz gościnności tubylców. Opowiadał mi także, że Norweg jadąc pustą, gładką i prostą drogą na której ograniczenie wynosi 70 kilometrów na godzinę, dokładnie tyle będzie jechał! Gdyby taki Norweg trafił do Polski byłby pewnie zaskoczony, że z powodu jazdy zgodnej z przepisami zostałby uznany za zawalidrogę, obtrąbiony i co chwila ktoś próbowałby popędzać go mruganiem światłami i tak zwaną jazdą na tylnym zderzaku. Chociaż, jak na Skandynawa przystało, chyba nie wyprowadziłoby go to z równowagi. Nic zatem dziwnego, że dzięki chłodnej psychice tamtejszych kierowców, w krajach Północy, statystyki wypadków są najniższe w Europie. To wzór, do którego w Polsce powinniśmy starać się dążyć nie zrzucając winy za dużą ilość wypadków na stan dróg.

               Mieszkańcy północnej Europy mają piękne trasy oraz wysoką kulturę jazdy.

            Przenieśmy się teraz na południowy koniec Europy. W krajach z których wywodzi się Mitologia czy spaghetti, temperament ludzi jest bardzo żywiołowy. Coś na wzór kolegi o którym pisałem na samym początku. Wydaje się zatem, że styl jazdy Włochów, Hiszpanów czy Greków będzie tak ekspresyjny jak ich osobowość. I właśnie tak jest. Oczywiście można powiedzieć wiele dobrego o tych krajach i ich mieszkańcach. Mają ciekawą kulturę, produkują znakomite wina i urządzają huczne fiesty.  Jednak aby znaleźć tam dobrego kierowcę potrzebny byłby czas wyrażony w latach świetlnych . Po czym okazałoby się, że to i tak ktoś pochodzący spoza krajów Południa. Polscy turyści wybierający się do któregoś z tych krajów często wracają zachwyceni wyluzowanym stylem życia tamtejszego społeczeństwa. Wyluzowane jest jednak także ich podejście do przepisów ruchu drogowego. We Włoszech przykładowo, autostrady to tak naprawdę jeden wielki tor wyścigowy. Przejazd zaś przez duże miasto oznacza nieustanne podjeżdżanie, zajeżdżanie, wciskanie, trąbienie i    gestykulowanie. Dla nich to chleb powszedni do którego na przestrzeni lat zdążyli się przyzwyczaić. Dla mnie byłyby to nerwy, a przede wszystkim obawa o stłuczkę czy zarysowanie auta o co w takich warunkach dla kogoś nie pochodzącego z tamtych rejonów byłoby nietrudno. 

                   Jazda przez włoskie miasta to ryzyko zachorowania na wściekliznę.


            Zdarza się, że ludzie którzy czują się niedowartościowani próbują swoją niską samoocenę zrekompensować nadmierną chęcią zaimponowania innym. Być może taką nieświadomą chęcią imponowania jest pokazanie  jakimi to świetnymi kierowcami jesteśmy. A to często objawia się szybkim ruszaniem na zielonym, jazdą z dużą prędkością czy niepohamowana chęć bycia pierwszym na światłach przy następnym skrzyżowaniu. Obserwując innych dochodzę do wniosku, że chyba coś w tym jest.

            Jak określiłbym siebie na tle mojej teorii? Cóż powiedzieć, jeżdżę swoim tempem nie przejmując się tym, że widzę w lusterku wstecznym wkurzoną minę gościa, który mruga na mnie światłami. Tak samo jak nie denerwuje mnie to, że czasami muszę zwolnić bo ktoś przede mną bardzo delikatnie wdusza pedał gazu. Nigdy nie trąbię na kogoś kto przez 0,000001 sekundy zagapił się na zielonym świetle, zazwyczaj przepuszczam pieszych i staram się by moja jazda była przyjemna oraz oszczędna dla samochodu. Zarówno jeśli chodzi o prowadzenie auta jak i osobowość, zdecydowanie bliżej mi do obywateli krajów Północy. Pokaż mi jak jeździsz, a powiem Ci jakim jesteś człowiekiem – może nie brzmi to zbyt poważnie i naukowo. Myślę jednak, że jest w tym sporo prawdy.

                                                                                                                        30.12.2013
           

Technika wczoraj i dziś


Mawia się, że każdy kij ma dwa końce. Jeden całkiem ciekawy i ładny, a drugi, jakby to powiedzieć... Drugi jest mniej ciekawy.  O tym właśnie będzie ten felieton.

        Od XIX wieku kiedy wynaleziono maszynę parową rozwój techniki przyspieszył niczym koń, który wystraszył się wybuchu małej petardy rzuconej mu pod nogi przez niegrzecznego dzieciaka. Świat uczynił spore postępy od lat gdy przez rozległe prerie i pomiędzy pustynnymi skałami Dzikiego Zachodu kursowały buchające parą lokomotywy, wielką popularnością cieszyły się telegrafy obsługiwane przez dżentelmenów wystukujących alfabetem Morse’a wiadomość, w domach pojawiła się energia elektryczna, a w amerykańskich zakładach rozpoczynano produkcję Forda T. Dzisiaj pociągi rozwijają prędkość 200, a nawet więcej kilometrów na godzinę (ale nie w moim kraju), telefony prócz tego, że są telefonami pełnią funkcję nawigacji GPS, łączą się z internetem i robią nie najgorsze zdjęcia, prąd można pozyskiwać dzięki energii słonecznej lub stałym wiatrom, a wśród samochodów pojawiają się takie, które zaparkują i wyhamują bez trzymania rąk na kierownicy czy nogi na hamulcu. Tylko, że póki co często osiągają wartość niewielkiego mieszkania w centrum dużego miasta.

            Wszyscy się chyba zgodzimy, że rozwój przyniósł społeczeństwom wielu krajów dużo dobrego. W dawniejszych wiekach często wystarczyło zachorować na ostrzejszą odmianę grypy aby mieć znakomity pretekst do odbycia ostatniej spowiedzi i rozpoczęcia pisania testamentu. Dziś grypa oznacza z reguły tydzień, góra dwa tygodnie spędzone w domu pośród stosu leków i osmarkanych chusteczek do nosa. Mało tego, możliwe jest dzisiaj spokojne życie ze sztucznym sercem czy nerką.  Może takie  serce nie pozwoli na przebiegnięcie mety maratonu,  ale z pewnością może oddalić o bardzo długi dystans metę ziemskiego życia. Co więcej, myślę że jest kwestią kilkudziesięciu lat kiedy powstaną protezy rąk i nóg, które będą miały możliwość poruszania się i zginania. Proteza pozbawionego nóg biegacza Oscara Pistoriusa będzie uznawana za przedmiot pochodzący z odległej prehistorii.

Mamy sezon zimowy i sporo osób myśli o wybraniu się na śnieżne stoki w celu oddania się narciarskiemu szaleństwu. Niejednokrotnie są to wyprawy za granicę. Póki co ludzie nie wynaleźli jeszcze maszyny do teleportacji więc taka droga oznacza wielokilometrową podróż. W dawnych czasach wiązałoby się to z przynajmniej kilkoma dniami, które trzeba byłoby poświęcić na dotarcie do krainy alpejskich szczytów. Czekała by nas długa podróż konno, dyliżansem lub pociągiem.  Oznaczało by to, że połowę czasu naszego cennego urlopu spędzilibyśmy w jakimś niespiesznie poruszającym się środku lokomocji. W XXI wieku kwestia ta wygląda zupełnie inaczej. Na początku trzeba włączyć komputer. Ewentualnie wcześniej należy zgonić młodsze rodzeństwo (lub dzieci jeśli Czytelniku jesteś rodzicem), które upiera się, że koniecznie teraz musi dokończyć jakiś ważny etap gry komputerowej. Gdy się to uda, to po kilku minutach możemy rozpocząć przeglądanie ofert noclegowych, zarezerwowanie terminu i zamówienie drogą internetową biletów na samolot, tudzież inne środki komunikacji.  Można też obejrzeć zdjęcia oraz widok z lotu ptaka wypatrzonego przez nas miejsca gdzie będziemy chcieli wypocząć. Jeśli zdecydujemy się na podróż samochodem od razu można wyznaczyć najbardziej opłacalną trasę przejazdu.  Podróż zajęłaby jeden dzień. Ewentualnie dwa gdybyśmy jadąc samochodem chcieli uniknąć kilkunastu godzin za kółkiem.

         Rozwój techniki przyniósł ludziom wiele pozytywnych zmian

            Nie jestem jednak kimś, kto zachłysnął się możliwościami najnowszych technologii,  wychwalającym je jakbym był dziennikarzem, którego praca polega na takim pisaniu artykułów, aby w jak najkorzystniejszym świetle przedstawiać działania swoich zleceniodawców. Doceniam rolę technologii, ale mam do tego zdrowy dystans. Niech świadczy o tym chociażby fakt, że kiedy niedawno zadzwonili do mnie do domu z propozycją oferty z szybszym internetem to przyznam, że nie za bardzo zależało mi na nowych możliwościach jakie próbował zareklamować telemarketer. Tak samo jak nie odczuwam potrzeby posiadania telefonu z dotykowym ekranem w którego funkcjach pogubiłbym się pewnie jak w labiryncie Minotaura, ani też zmiany mojego nieco już wiekowego komputera na jakiś najnowszy model z procesorem Intel Super Turbo Szybki Jak Jasny Gwint.

Otóż z rozwojem technologii wiążą się pewne zagrożenia. Pierwsze z nich to uzależnienie społeczeństw od techniki. Zjawisko to dotyczy wielu krajów na świecie, szczególnie tych zaliczanych do kultury Zachodu. Wystarczy pozbawić około 80% nastolatków albo osób znajdujących się w przedziale wiekowym 20 – 30 lat dostępu do internetu  albo możliwości korzystania z telefonu komórkowego, aby całe dnie przesiedziały w swoim pokoju patrząc nieobecnym wzrokiem w jeden punkt na przeciwległej ścianie i wywołać u nich poczucie utraty istotnego elementu ich człowieczeństwa. Ale jest to tylko coś co zwraca uwagę na większy problem. Załóżmy bowiem, że padły by systemy energetyczne i komputerowe.  Fabryki musiałyby zatrzymać produkcje, a miasta pogrążyłyby się w ciemności i chaosie. Coś takiego wystarczyłoby, aby ludzie żyjący w społecznościach w których wiele aspektów zależy od funkcjonowanie rozmaitych sieci, połączeń, technik i elektroniki, stali się jak bezbronne niemowlaki. Człowiek, jeśli zanadto zaufa nauce i technice wkracza na cienki lód i zwyczajnie może wpakować się w niemałe kłopoty.

            Coraz więcej ludzi dostrzega, że dzięki technologiom rządy państw, organizacje i firmy mają niespotykaną wcześniej możliwość szpiegowania. Komunikujemy się poprzez internet, korzystamy z kart bankowych, płacimy za produkty nie wychodząc z własnego domu.  To wszystko jest dużym udogodnieniem. Z drugiej strony na tej podstawie można łatwo sprawdzić co kupiliśmy, czym się interesujemy albo z kim spędzamy czas. Brzmi to trochę jak wprowadzenie do kolejnej części przygód byłego agenta CIA Jasona Bourne’a, ale wcale nie jest to fikcją. Raczej nic nie da się z tym zrobić, przynajmniej natychmiast. Pozostaje wcielić w życie znaną, ale chyba przez niewielu stosowaną zasadę, aby uważać na to co piszemy i publikujemy. Bo wyobraźmy sobie kogoś kto odnosi sukcesy, zarządza korporacjami, startuje na prezydenta lub jest często widywany na ekranach telewizorów i w czasopismach. Co w sytuacji gdy pewnego dnia do ich domu zapukają panowie w garniturach, białych koszulach i ciemnych okularach zapytawszy: „Przepraszam, a co pani/pan robił ładnych parę lat temu ze swoimi znajomymi na studiach?”

                                          Jeśli człowiek zbytnio zawierzy technologii, 
                                może gdzieś zagubić samego siebie i ściągnąć kłopoty


            Innym problemem może być stopniowy zanik umiejętności komunikowania się z ludźmi. Nieraz obserwuję ile czasu ludzie są w stanie spędzić przed ekranem komputera, a coraz częściej laptopa śledząc i komentując wydarzenia z życia ich znajomych, prowadzą różne dyskusje czy coś czytając. Moja siostra jechała niedawno pociągiem do Wrocławia. Niemal każdy spędził tę podróż z nosem w ekranie. Jeśli jest w tym zachowany umiar – wszystko w porządku. Gdy jednak zajmuje to zbyt wiele czasu może dojść do sytuacji w której ktoś będący w sieci człowiekiem aktywnym, udzielającym się wszędzie jak prymus na Harvardzie, prowadzącym rozmowę z co najmniej setką osób na raz, w rzeczywistości, gdy przyjdzie mu rozmawiać z kimś twarzą w twarz, będzie czuł się zagubiony, stosował mało rozbudowane wypowiedzi i panicznie bał się kontaktu wzrokowego ze swoim rozmówcą.

            Rozwój i nowoczesna technika to w sumie dobra rzecz. Jest to szansa na rozmaite pozytywne zmiany. W tym wszystkim ważne jest jednak to, aby ludzie nie zapomnieli o znaczeniu słowa umiar, oraz o tym, aby nawet do tego co najlepsze i najnowsze mieć odpowiedni dystans.
           
P.S:  Propo najnowszych technik. Przedwczoraj przysłali mi jakiś nowy router. Dzięki niemu internet miał chodzić szybciej. Z ciekawości odłączyłem poprzedni modem i podłączyłem nową czarną skrzynkę z nazwą Znanej Firmy Telekomunikacyjnej, aby to  sprawdzić. Skrzynka się nie włączyła. Postanowiłem wszystko połączyć na stary sposób. No i nic nie działa.


                                                                                                                     
18.12.2013
           

Jeszcze szybciej i jeszcze mocniej


W Stanach Zjednoczonych jak i u naszych zachodnich sąsiadów znajdują się zakłady tuningujące   supersamochody.  Czy jest to bezcelowe działanie, czy godna podziwu praca? Oceńcie sami.
   
         Jestem osobą, która stara się być na bieżąco z tym co dzieje się w świecie motoryzacji z najwyższej półki. Czytam o najnowszych modelach starając się zapamiętać ich najważniejsze dane techniczne, oglądam też licznie udostępniane w internecie kilkunasto i kilkudziesięcio minutowe programy w których samochody poddawane są rozmaitym testom. Spędzane w ten sposób chwile nigdy mi się nie dłużą. Tym co jednak ostatnio przykuło moją uwagę nie są ani podsumowania zakończonego niedawno sezonu Formuły 1, ani nowe projekty i koncepty na miarę drugiej dekady XXI wieku tworzone przez ambitnych i podążających za trendami projektantów. Co zatem mnie zainteresowało? Jest to tuning.

            Żeby było jasne. Nie chodzi mi o rozmaite „aranżacje” Volkswagena Golfa, Audi A3 albo Hondy Civic polegającym na dodaniu spoilerów, obniżeniu zawieszenia czy założeniu chromowanych felg. Nie będzie  także mowy o amerykańskim tuningu znanego najlepiej z takich filmów jak „Szybcy i Wściekli” lub kolejnych odsłon gry „Need for Speed”.  Są tacy, którzy usłyszawszy słowo „tuning” kręcą nosem uważając to za fanaberię i oszpecanie wozu. Trzeba przyznać, że wykonany bez przemyślenia rzeczywiście potrafi sprawić, że na widok takiego auta piesi odwracają głowy w drugą stronę. Muszę jednak stwierdzić, że przeprowadzone z głową i w poczuciu estetyki zabiegi stylistyczne mogą sprawić, że przeciętne auto nabiera świeżości i atrakcyjnego wyglądu.

Tym o czym chciałbym opowiedzieć jest tuning takich aut jak Lamborghini Murcielago, Ford GT czy Ferrari 458. Wyobraźcie sobie, że w Waszym garażu stoi świeżo zakupiony egzemplarz Lamborghini Gallardo. W najnowszej wersji z 2012 roku jest w stanie przyspieszyć do setki w 3,7 sekundy, rozwija prędkość 325 km/h, a pod jego, znajdującą się w tylnej części, maską umieszczony jest silnik V10 o mocy 560 koni mechanicznych. Jego lakier błyszczy, na karoserii nie widać jeszcze ani jednej ryski, jedynie opony zdradzają pierwsze ślady zużycia po nocnym kręceniu bączków na jakimś pustym, podmiejskim parkingu. A gdyby tak spróbować jeszcze bardziej podkręcić osiągi?  Nic prostszego. No, może mechanik u którego przychodzi nam dokonywać rutynowych napraw nie ogarnąłby tego zadania, ale dla firmy Heffner Performance to bułka z masłem. Zdawać się może, że dla mechaników pracujących w tym znajdującym się na Florydzie warsztacie, majstrowanie przy najlepszych na świecie sportowych samochodach jest jak zaparzenie herbaty przed porannym śniadaniem. Świadczy o tym fakt, że ze wspomnianego Gallardo wycisnęli aż 1034 KM mocy. Czas na ¼ mili wynosi poniżej 10 sekund. Informacji o maksymalnej prędkości nigdzie nie znalazłem, ale śmiało można przypuszczać, że zdecydowanie wykracza ponad standardowe 325 km/h. Co ciekawe, Heffner Performance zapewnia, że mimo tak monstrualnych osiągów auto pozostaje łatwe w prowadzeniu. Chciałbym się osobiście o tym przekonać…

Zbyt powolne Lamborghini? Heffner Performance rozwiąże ten problem.

Bugatti Veyron –  najszybszy i najmocniejszy samochód drogowy na świecie. Jego rekord prędkości wynoszący 431 km/h został nawet oficjalnie wpisany do Księgi Rekordów Guinessa. Odrzucając jednak ramy produkcji seryjnej, ten hipersamochód nie może już mknąć autostradami ciesząc się pierwszym miejscem. Rok 2012. Był  pogodny, październikowy dzień. Na dystansie jednej mili czyli 1609 metrów specjalnie przygotowany przez Power Performance Racing, Ford GT o mocy 1700 KM rozwinął prędkość 456 kilometrów na godzinę, zostając uznanym najszybszym samochodem dopuszczonym jednocześnie do normalnego ruchu ulicznego. Amerykański sposób na tak niebywałe osiągi jest bardzo prosty. To podwójne turbo. Mechanicy z Power Performance Racing zapowiadają, że nie było to ich ostatnie słowo. Swoją drogą ciekawe co udało by się osiągnąć gdyby komuś przyszło do głowy podrasowanie Bugatti.

                     Ford GT PPR  -  zasmuci właściciela Bugatti Veyrona

W tyle za Amerykanami nie pozostaje Europa. Znanym na Starym Kontynencie przedstawicielem tuningu superaut jest niemieckie Edo Competition. Przeróbki naszych zachodnich sąsiadów nie są może tak ekstremalne jak działania ich kolegów zza Wielkiej Wody, ale i tak robią wrażenie. Niemcy na koncie mają własne wersje takich samochodów jak brytyjski arystokrata Bentley, włoskie bolidy Ferrari i Lamborghini czy choćby ich rodzime Porsche i BMW. Oczywiście muszę tu zaznaczyć, że nie byliby oni sobą gdyby nie dbałość o najdrobniejsze szczegóły maszyn. Tuning Edo Competition prócz poprawy osiągów dba także o polepszenie właściwości aerodynamicznych, a także o niższą masę poprzez zastąpienie niektórych partii nadwozia ich odpowiednikami wykonanymi z karbonu. Lekkim modyfikacją poddawane są także pokładowe systemy multimedialne. Zmiany nie ingerują jednak zanadto w oryginalny wygląd samochodów i z pewnością nie czynią z nich drogowych dziwolągów.  Niemcy wykonują tutaj, podobnie jak i w innych dziedzinach, precyzyjną i solidną robotę.

                          Edo Competition - Niemcy dbają o każdy detal

Zdania na temat tuningu najszybszych na świecie samochodów są podzielone. Jedni uważają to za totalny bezsens pytając jaki jest cel poprawiania czegoś co już od samego początku jest motoryzacyjnym arcydziełem. Tak, jak gdyby ktoś chciał na siłę poprawiać smak chłodnego, czerwonego Martini w letni wieczór po gorącym dniu. Z drugiej jednak strony dzięki temu możemy podziwiać maszyny o rekordowych osiągach i nieprzeciętnym wyglądzie. Delikatne zabiegi stylistyczne czy dodatkowe pakiety aerodynamiczne wcale nie psują wyglądu auta. Wręcz przeciwnie, są w stanie nadać mu jeszcze bardziej unikatowy charakter. Przeróbki wykonane z prawdziwym poczuciem estetyki to niezwykła pasja. By wykonać taką pracę dobrze, niewątpliwie potrzeba odpowiednich umiejętności i mistrzowskiego warsztatu. Powtarzając za jurorami popularnego w telewizji programu „Mam talent” powiem krótko: tuning superaut – jestem na tak!

                                                                                                                      4.12.2013